Dominic
~ ~ ~
Dominic i jego brat poszli razem odkryć prawdę o Michael'u, który zmarł. Byli pewni, iż to wina tak zwanego "Wstąpienia". Krążyli po szkole, ale postanowili zejść do piwnicy i śledzić dyrektora.Idąc do piwnicy zastanawialiśmy się kto może być z tamtych lat i pamiętać te wydarzenia. Od śmierci brata minęło przeszło 85 lat. To sporo. Jedynymi osobami, które przychodziły nam do głowy był dyrektor, sekretarz i... ojciec.
-Tego ostatniego kandydata skreśl. - Powiedział Louise
-Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że jest najodpowiedniejszy??
-Zwariowałeś?! Jak by się dowiedział, że wagarowaliśmy i w dodatku grzebaliśmy w archiwum...
-Wiem. Dyrektor ma wiedzę taką samą jak ojciec, ale wyczuję jak będziemy chcieli użyć na nim mocy.
-Przecież wystarczy, że go dotkniesz. Zobaczysz uda się czuje to w kościach!
-Jak ostatnio coś czułeś to były to kłopoty...
-Ej, ej ty nie masz grzebać w mojej przeszłości tylko dyrektorka. Musisz się na tym skupić. Nie schrzań tego. Masz tylko jedną szansę potem może zacząć coś podejrzewać.
-Przecież wiem! Nie ucz mnie używać mojej własnej mocy!
-Wybacz...
-Ciii... Ktoś idzie.
-Dyrektorek, czuje jego myśli. Ohyda!
-Zamknij się! Jak nas usłyszy to ty się będziesz tłumaczył, a nie ja!
-Chodź tam.
Pobiegliśmy szybko się schować, by ten nas nie widział.
-Stary, po dłuższym zastanowieniu, to jak my mamy to teraz zrobić?? Przecież jak wyjdziemy to będzie że urwaliśmy się z lekcji. - Wyszeptał Louise
-Myślisz, że nie wiem?! Poczekamy na koniec lekcji skoro nie mamy nikogo innego.
-Myślałem raczej o tym, że się jednak ujawnimy! -Powiedział donośnym głosem
-Głośniej krzycz! - Uderzyłem nim o ścianę, ale tak by nikt tego nie słyszał - Zmywamy się stąd. Chodź. Koniec lekcji. Boisko. Zrozumiałeś??
-Tak jest!
Jezu z kim mi przyszło pracować - Pomyślałem.
-Słyszę cię braciszku.
Wiem. O to chodziło. Idę na lekcje, a ty... Rób co chcesz, byle beze mnie.
Dyrektor wszedł do swojego gabinetu, dzięki czemu ja mogłem w spokoju wyjść z piwnicy. Skręcając w lewo, gdzie były schody spojrzałem jeszcze na brata, by sprawdzić co kombinuje. Tego jednak nie było. Domyśliłem się, że wszedł do jednej z sal, które były puste. Nie tracąc czasu ruszyłem kierunku schodów i przyspieszyłem tak żeby znaleźć się pod klasą w mniej niż 5 sekund. Gdy wszedłem zapadła cisza.
-No co?? Przecież wróciłem na resztę lekcji.
-Ahh... Siadaj już Devil! - Odpowiedział zdenerwowany pan Groth
Usiadłem na swoim miejscu. Cała ławka była dla mnie. Nie lubię siedzieć z kimś, dlatego ona bywała często pusta. Do końca lekcji zostało raptem pół godziny, ale każda minuta była dla mnie wiecznością. Czas za wolno płynął. Nie mogłem się skupić na tym co mówi nauczyciel, moje myśli krążyły wokół zagadki którą miałam dziś rozszyfrować. Dlaczego wszyscy milczeli i nie chcieli nam powiedzieć jak umarł nasz brat?? Nagle ktoś wparował do klasy jak oparzony. To był dyrektor.
Świetnie, pomyślałem. Kretyn wpadł w tarapaty i zgonił to na mnie. Jak się okazało dyrek przyszedł po mnie. Dlaczego mnie to nie zdziwiło, a rozbawiło?? Poszedłem więc z nim do jego gabinetu. Całą drogę milczałem, on zresztą też. To do niego nie podobne. Gdy byliśmy pod jego gabinetem usłyszałem znajome mi głosy.
-Co robią tu moi rodzice?! -Niemalże to wykrzyczałem.
Jednak nie otrzymałem odpowiedzi. Weszliśmy do pomieszczenia. Nie myliłem się, rodzice siedzieli z 2 metry od biurka, które znajdowało się po mojej lewej, a rodzice po prawej. Ale brata tu nie było. Za to byli tu jacyś ludzie, którzy stali w cieniu przez co nie mogłem dostrzec kim oni są. Nagle ojciec podniósł się, mama wstała równie szybko, z tą różnicą że chwyciła go za prawą rękę. Wiedziałem już czemu wstał.
-Proszę cię John, uspokój się. Trzeba rozwiązać to bez nerwów. - Powiedział dyrektor. Ale nie wiedziałem, czy chce mi pomóc bo zna ojca i jego wybryki, czy po prostu nie chciał rozlewu krwi.
-Usiądź synu. - Poprosiła mnie mama, jednak moje nerwy były już niemalże na wierzchu.
-Dlaczego mnie wezwano, co robią tu moi rodzice i kim są tamci w kącie?? - Mówiłem przez zaciśnięte zęby, by nie zacząć krzyczeć.
-Widzisz, ci państwo to rodzice Isabell. Zmarła dziś w nocy. Znałeś ją dlatego tu jesteś...
-Jeśli miałeś coś wspólnego z jej śmiercią, to... - Uniósł swą lewą rękę. Był wściekły na mnie, choć nie ma pewności że coś zrobiłem
-Ciii... Daj mu dojść do słowa potem krzycz, proszę. -Mama miała załamany głos, wiedziałem że wcześniej musiała płakać.
Ojciec pokiwał głową, nie chciał się z nią kłócić, Kochał ją i chciał dla niej jak najlepiej.
-Znałem, ale tylko z zajęć. Wezwijcie Louisa, on z nią flirtował, na pewno wie więcej w tej sprawie. Wkopałem go. Czułem kłopoty na odległość, ale naprawdę nic o niej nie wiedziałem prócz podstaw.
-Dobrze, zatem wezwiemy go.
Przyleciał sekretarz. Dyrek kazał mu przyprowadzić mojego brata.
-Szuja! - Usłyszałem Louisa jak mówi pod nosem piętro wyżej.
Otwierają się drzwi do pomieszczenia. Sekretarz go przyprowadził. Patrzył na mnie z pogardą, ale przecież to nie wyrok śmierci.
-NIE, WCALE! - Krzyknął oburzony.
-Spokojnie Louise, chce zadać ci tylko kilka pytań. - Powiedział opanowanie dyrektor, siedzący przy swoim biurku. On chyba jako jedyny z tego towarzystwa był neutralny. To pocieszające.
-Tak, nawet bardzo - Ustał obok mnie Louis i skarcił mnie spojrzeniem.
-Dobrze, przejdźmy do rzeczy. Czy wiesz co się stało Isabell...
-Nie, nie i jeszcze raz nie. Owszem flirtowałem z nią raz czy dwa, no może tydzień. Ale to nie oznacza, że coś jej zrobiłem tak?? Jestem jaki jestem, ale nie skrzywdził bym kobiety. Bądźmy realistami kochani.- Odpowiedział pogodnie
-No właśnie jesteśmy, ale widzisz musimy mieć pewność.- Oświadczył dyrektor
-W sumie to mogę wam pomóc, o ile dacie mi coś z czym była strasznie zżyta. Jakąś rzecz.
Gdy to powiedziałem poczułem na sobie wzrok wszystkich. Nie chciałem przesłuchań.
-Mam taką rzecz, ale jak chcesz to zrobić?? - W głosie tej kobiety było słychać lekką ulgę
-Wystarczy, że dotknę kogoś lub jakiejś rzeczy, a dowiem się przeszłości danej osoby.
-Ale to działa??
-Z tymi rzeczami bywa różnie, ale warto spróbować.
Kobieta szybko opuściła pomieszczenie. Nikt więcej się nie ruszał, staliśmy jakby nas wmurowano w podłogę.
Musisz mi postawić za to co dla ciebie robię, mocne piwo. Pomyślałem i uśmiałem się z tego. Zresztą on też. Nie czekaliśmy długo za matką Isabell, wróciła szybciej niż mogło nam się zdawać. Podeszła do mnie i wręczyła jakiś wisiorek. W zasadzie wyglądał jak pierścionek powieszony na rzemyku. Nic szczególnego.
-Proszę weź, skoro to jedyna szansa...
Wziąłem głęboki oddech i wyciągnąłem rękę po wisiorek. Kobieta upuściła go na moją dłoń. Nie musiałem długo czekać na wizję.
~ ~ ~
Gdzie ja jestem?! Powiedziałem. Niestety nikt mi nie odpowiedział. Ujrzałem ją. Isa ubrana była w koszulkę na ramiączkach koloru czerwonego i dżinsowe spodnie. Zdecydowanie były to rurki, w których ją często widywałem. A włosy miała niedbale upięte w kok. Stała obok ławki w parku niedaleko szkoły. Nikogo z nią nie było. Powoli zbliżałem się do niej, bo nie wiedziałem czy jestem tu naprawdę. Pogoda była słoneczna, jednak gdy dzieliły mnie od niej raptem 2 metry, czyste niebo zasłoniła gruba warstwa chmur. Zatrzymałem się. Z tej odległości widziałem, że jest smutna. Odważyłem się odezwać.
-Isabell??
Nie odpowiedziała mi, więc stwierdziłem że to tylko wizja.
Nagle uderzył piorun w stojącą Isabell, która po chwili znikła! Jak to możliwe?! Gdzie się podziała?! Byłem oszołomiony. Czy tak umarła?? Jednak i ja po chwili się przeniosłem. Teraz nie stałem już na polanie w parku, lecz na... boisku szkolnym?! Rozglądałem się dookoła, ale faktycznie tu jestem! Tyle że to nie boisko, które znam. Co jest grane?! Dostrzegłem ją rozmawia z jakimś chłopakiem, który wygląda mi na niezłego kujona. Uśmiałem się w głębi duszy. Postanowiłem podejść bliżej, bo być może coś usłyszę. Udało się! Nic jednak w tym ciekawego, on gada o czymś, a ona się uśmiecha. Czyżby to jej chłopak?? Niema w nim nic ciekawego. Ubrany jest w przeciętne ciuchy, koszula w kratę zapięta na wszystkie guziki, spodnie dżinsowe i w dodatku te okulary! Odruchowo spojrzałem na Isabell, w prawej ręce trzyma jakiś podręcznik, a na nadgarstku widnieje krysztalik, który mieni się w promieniach słońca. Niewątpliwie jest to bransoletka. Jest on niewielki, ale za to przykuwający uwagę. Dlaczego akurat on?? Nagle przypomniałem sobie dzisiejsze grzebanie w dokumentach i te słowa. "Któryś odziedziczy po swoim bracie kryształ. Albo dostanie własny..."
Ta błyskotka oznaka Wstąpienie?! Umarła jak mój brat... To straszne, co to całe "Wstąpienie" robi z aniołami. Miałem dość tej wizji.
~ ~ ~
Otwieram oczy, a przed nimi widzę klękającą przy mnie mamę. Myślę co się stało?!
-Dzięki Bogu, obudził się! Synu tak się bałam o ciebie.
-Niepotrzebnie jak widać nie chcą mnie jeszcze.
-Haha... Napędziłeś nam stracha braciszku.
-Ile tu leżałem??
-Z jakieś 20-30 minut, a co nie miałeś zegarka??
-Przestańcie... Dominic'u co widziałeś?? - Spytał mnie mama
Przez dłuższą chwile zastanawiałem się czy powiedzieć, ale z drugiej strony po to to zrobiłem. Spojrzałem na matkę Isabell. Była pełna obaw. Nie wiedziała co ma myśleć o tym wszystkim. Postanowiłem nie wstawać tylko mówić tak jak tu siedzie.
-A więc... Zeszła na ziemie i....
-Mów wszystko co widziałeś najmniejsze szczegóły są teraz ważne. - Powiedział dyrektor, był zmieszany. Przymknąłem oczy i wykrztusiłem to z siebie.
-Doznała "Wstąpienia"
-Nie, nie to niemożliwe! Nie moja córka, przecież to... - Jej matka się rozpłakała.
-Wiem co widziałem! Na jej nadgarstku była bransoletka z kryształem! Nasz brat też miał kryształ... - Puściły mi nerwy. Louise spojrzał się na mnie pytająco i błagalnie.
-Coś ty powiedział?!
-To co słyszałeś tato. Wiem o śmierci brata już prawie że wszystko! Kryształ, Wstąpienie...
-DOŚĆ! Skąd to wiesz?! - Ojciec się wściekł.
-Mam swoje sposoby. - Odpowiedziałem dumnie.
-To teraz nieważne John, zginęła kolejna osoba, która doznała tego... Co mam teraz zrobić?? - Dyrek się przeraził.
-Nie martw się, Michael umarł bo był durniem, a ona... - Powiedział ojciec zwracając się do dyrektora.
-A ona przez przypadek?! - Oburzyłem się.
-Chwila, chwila tato czy ty przed chwilą powiedziałeś że nasz brat zasłużył na śmierć?! - Spytał zaskoczony Louise.
-Tak... Gdyby postępował zgodnie z regulaminem żył by do tej pory. To jasne! - Odpowiedział mu ojciec.
-Dobra, to jakaś szopka! Dominic idziesz??
-Pewnie. Też mam dość. Wiesz gdzie chce pójść??
-No??
Ziemia, pomyślałem. Brat się uśmiechnął.
-Nawet nie wiesz jak chce ich odwiedzić!
Domyślam się. Chodź. Ruszyliśmy ku wyjściu, mama coś do nas mówiła, ale nie mieliśmy zamiaru jej słuchać. Wyszliśmy z piwnicy, na wprost od schodów było wyjście. Drogę przeciął nam Thomas.
-Dokąd??
-Na spacer - Odpowiedział Lousie
-Dominic??
-Spacer...
-Dobra, ale nie róbcie bałaganu na tym "spacerku" jasne?? - Uśmiechnął się pogodnie.
-Tak jest! - Powiedziałem.
Pozwolił nam wyjść, odetchnęliśmy więc z ulgą. Wszystkie lekcje się już skończyły, dlatego spokojnie mogliśmy udać się na odwiedziny do tego chłopka z wizji. Louise ubrał czarne okulary i narzucił kaptur. Zrobiłem tak samo. Posłaliśmy sobie uśmieszki i przenieśliśmy się do innego wymiaru.
~ Lightning ~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz