piątek, 18 lipca 2014

Rozdział VIII

Dominic

~ ~ ~
Kiedy już Dominic załatwił sobie szkołę, dostał plan lekcji i listę uczniów z którymi będzie chodził do jednej klasy, wyszedł przed budynek szkoły. Zadbał o wszystko w najmniejszym szczególe, a w szczególności o to by być w drugiej klasie liceum razem z Sam. Załatwił nawet szkołę swojemu bratu. 
Nareszcie możemy iść. Spuściłem okulary by odszukać mojego brata tego jednak nigdzie nie było. Hm. Gdzie jesteś braciszku, pomyślałem. 
-Tutaj.
Gdzie ty się szwendasz?? Jego głos dobiegał zza moich pleców.
-No poszedłem się przejść po tej budzie. A ty gdzie??
-Czy to ważne??
-No tak troszkę.
-To się nie dowiesz. Chodź wracamy do domu, a jutro zejdziemy tu znów...
-Hola hola! Na co niby mamy tu jutro złazić - Mówiąc to usiał na schodach prowadzących do głównego wejścia szkoły - To co mamy do zrobienia jutro możemy zrobić dzisiaj! Zresztą stary nam nie pozwoli zejść. Gdy już wrócimy dostaniemy taką karę jak stąd do kosmosu.
-Myślisz że nie wiem?? Ale i tak nic dziś nie zrobimy.  - Usiadłem koło niego.
-Czyli co ty chcesz jeszcze zrobić?? Chłopak nie żyje. Tkwimy w martwym puncie. Dosłownie jak i w przenośni. - Zażartował.
-To nie jest śmieszne! Jest ktoś kto go znał na tyle dobrze by powiedzieć nam co nieco o Isabell. - Spojrzałem na brata by wiedział że mówię poważnie.
-Sugerujesz tą śmiertelną?? - Spytał podejrzliwie, ale i tak wiedział że to o nią mi chodzi.
Kiwnąłem tylko głową.
-Co przede mną ukrywasz?? Jesteśmy braćmi wiesz że możesz mi ufać?? Jeden drugiego wyciąga z kłopotów, jeden z drugim nabroi potem sprząta trzeci... - Mówiąc to roześmiał się, zresztą ja też.
-Haha, nasze motto ustalone gdzieś z 50 lat temu... - Nasze motto zapisaliśmy w budynku szkoły,a dokładnie w piwnicy. "Ty się wpakujesz, ja cię wyciągam. Ja mam problem, ty pomagasz. Coś popsujemy razem, trzeci naprawia"
-No się wie! A teraz mów. - Nie odpuszcza.
-Co niby?? 
-To co ukrywasz. - Drążył temat.
-Niby??
-Dobra i tak dopuścisz to do swoich myśli, a w tedy ja to wyczytam nawet z drugiego końca świata! - Oparł się łokciami o schody, teraz wyglądał jakby leżał.
-Jasne... Chodźmy już. - Miałem dość na dziś wrażeń.
-Dobra.
~ ~ ~

Będąc już w naszym świecie zmierzaliśmy do domu. Już po drodze przygotowywaliśmy się na ciężką rozmowę z rodzicami. Nie wiedzieliśmy jednak co tak właściwie im powiedzieć, że niby gdzie byliśmy?? Tak wprost powiedzieć "A zeszliśmy sobie na ziemię żeby odwiedzić chłopaka Isi". 
-Albo by nas wyśmiali, albo by nam uwierzyli co pewnie zwiastowałoby surową karą. - Powiedział Louise po przeczytaniu moich myśli.
-Też tak uważam. - Bo nie było innych opcji.
-Wchodzimy i idziemy do swoich pokoi. Bez problemu, bezszelestnie. - Stwierdził brat.
Kiwnąłem tylko twierdząco głową i otworzyłem drzwi frontowe. Było dziwnie cicho. Światło paliło się tylko w salonie który obecnie znajdował się po mojej prawej. Zrobiłem kilka kroków by znaleźć się w środku domu i zamknąć drzwi. Hol w którym obecnie stałem był mały. Na wprost od drzwi frontowych znajdowały się schody na wyższe piętro, to na nim znajdowały się nasze pokoje. Nasz dom nie należał do najmniejszych, każdy różnie go nazywał. Dla jednych była to willa dla innych rezydencja, a dla ojca była to po prostu Posiadłość Devil'ów. Zresztą my też taką nazwę przyjęliśmy. Cały dom miał 21 pomieszczeń. Aż 9 pokoi, 4 łazienki, 2 salony, gabinet ojca, mała biblioteka, kuchnia, jadalnia, piwnica (zazwyczaj do organizowania imprez) i garaż. Ogród był tuż koło domu, gdzie mama spędzała najwięcej czasu. Basen znajdował się za domem no i parę leżaków. Przed domem był natomiast mini parking i trawnik ścinany raz na trzy miesiące. Generalnie nie mieliśmy na co narzekać. Nagle zapaliło się światło w jadalni, która była po mojej lewej stronie. Cholera Louise prysnął już jakiś czas temu, a ja stałem jak słup soli. Postanowiłem równie szybko zwiać stamtąd. Stałem teraz na szczycie schodów. Udało się?? Nie widzieli mnie??
-Gdzie wy byliście?! - Odwróciłem się gwałtownie, gdyż ten głos był mi doskonale znany. To był Thomas.
-Ciii... Nie chcę kłopotów. - Zatrzymał mnie przy tych schodach, torując mi drogę do pokoju.
-No popatrz, ja też nie a jednak je mam. - Wyminął mnie i ruszył na dół.
Dłuższą chwilę myślałem co kryło się pod tymi słowami. No i się stało. Ojciec kazał zejść mi do salonu. Nie miałem ochoty się kłócić, ale gdybym nie zszedł byłoby jeszcze gorzej. Zrezygnowany stanąłem w progu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Na kanapie siedziała mama, wiedziałem czemu. Chciała hamować ojca gdy ten posunie się o krok za daleko. Na przeciw niej znajdował się fotel na którym siedział Louise. Nie siedział wyprostowany tylko pochylony. A więc cię dorwał, pomyślałem. Nie musiałem długo czekać na odpowiedź. Spojrzał się na mnie i kiwnął głową. Za fotelem z kolei, czyli po prawej, stał ojciec patrzący przez okno i trzymający ręce za plecami. Thomas'a też bez trudu znalazłem, siedział na drugim fotelu na przeciw mnie. Miał skrzyżowane ręce na piersi i wyprostowane nogi.
-Może usiądziesz synu?? Muszę z wami poważnie porozmawiać. - Powiedział ojciec.
-Chyba postoje. - Skrzyżowałem ręce na piersi i oparłem się o futrynę.
-Jak chcesz. - Westchnął ciężko - A więc gdzie się szlajaliście??
-Mówiłem ci że byli u Loli.  - Odpowiedział Thomas błyskawicznie nie dając nam szans na to.
-Nie ciebie pytałem! Tylko twoich braci. Więc?? - Spojrzał się na mnie.
-Tak jak mówi Tom. Dlaczego nie wierzysz?? - Powiedział Louise nie patrząc na ojca.
-Bo wy mi nie dajecie takiej możliwości! Ciągle kłamstwa i wybryki! - Ruszył się spod okna i stanął pomiędzy moimi braćmi, nadal trzymając ręce za plecami.
-Miało być spokojnie John. - Mama była bardzo opanowana. Patrzyła w jakiś punkt przed sobą.
-Wiem staram się, ale dopóki nie zaczną mówić prawdy, to będzie trudne. - Znów przeniósł swój wzrok z Louisa na mnie.
-A co mamy ci mówić byś się ucieszył?? Biegaliśmy po mieście i... - Odezwałem się.
-Prawdę. Wystarczyłaby mi ona.
-No chyba musielibyśmy cię skłamać, bo prawdę to my cały czas mówimy. - Stwierdził Louise.
-Dobrze przejdźmy do innej sprawy. Dominic'u wspominałeś dziś w gabinecie dyrektora o czymś. Skąd o tym wiesz?? - Louise zakrył twarz rękoma. Thomas patrzył na niego pytająco. Wiedziałem że porozumiewają się czytaniem swoich myśli nawzajem.
-No słucham... - Postanowiłem nic nie mówić - Dlaczego milczysz?? DOMINIC! - Wściekł się.
Prysnąłem stamtąd tak szybko jak tylko mogłem.

~ ~ ~

Wróciłem do domu dopiero nad ranem, by wziąć książki na dzisiejsze lekcje. Gdy wkradłem się do swojego pokoju przez okno dopiero zdałem sobie sprawę, że one są mi nie potrzebne.
-Potrzebne, potrzebne. - Powiedział ktoś zza moich pleców.
-Louise, po co przecież schodzimy to znaczy ja schodzę. - Zwątpiłem czy będzie chciał.
-My braciszku. Mam jeden pomysł. Ojciec wczoraj pilnował swoje myśli, ale jedna się mu wymknęła. - Ten uśmieszek zwiastował tylko jedno.
-Jaka?? - Zainteresował mnie.
-Haa ciekawy co?? A no bał się że będziemy chcieli pogrzebać w archiwach szkoły. 
-Jaki mielibyśmy w tym cel?? - Mówiąc to usiadłem na łóżku.
-No może nasz brat?? - Dlaczego sam na to nie wpadłem??
-Dobra czyli co w końcu robimy?? - A może by się tak rozdzielić...
-Nie ma mowy, nie rozdzielamy się. My wczoraj uratowaliśmy ci dupę gdy ty nawiałeś. - Nie mówił tego ze złością, co mnie zadziwiło.
-Wiem że to było głupie, ale... - Zacząłem się tłumaczyć.
-Spoko rozumiem cię. Siedziałem w twojej głowie cały ten czas. - Usiadł na krześle od mojego biurka.
-Miło... Choć nie lubię, kiedy to robisz. - Uśmiechnąłem się pogodnie.
-Przyda nam się pomoc, bo widzisz to że ja siedziałem w twojej głowie to pryszcz w porównaniu z...
-Thomas'em... - Nagle usiadł koło mnie, jakby cały czas nas podsłuchiwał.
-No podsłuchiwanie to za dużo powiedziane. - Mówiąc to szturchnął mnie w ramie.
-Czyli wie o wszystkim?? - Spytałem Louisa
-No niestety, żeby cię wybronić no i mnie musiał wiedzieć. On jest w te klocki najlepszy. - To fakt. Nikt nas tak nie wybraniał jak on.
-No ktoś musiał was kryć, gdy wy balowaliście na dole. - Użył innego określenia by mieć pewność że nikt nie skapnie się o czym rozmawiamy.
-Tego nie można nazwać zabawą... - Zacząłem.
-No ja słyszałem że ty się bawiłeś ze śmiertelną... - Uniósł lewą brew w nadziei że coś na ten temat się dowie.
-To też mu powiedziałeś?! - Byłem zły na Louisa.
-Niee, tylko pomyślałem, a to różnica. - Uśmiechnął się szatańsko.
-No ponoć tak się ich brzydzisz, a się z nią...
-ZMIEŃMY temat proszę... - Po co w ogóle na ten temat gadać.
-Dobra i tak wypuścisz swoje myśli wcześniej czy później. - Wierzył w to co mówi. A i ja zacząłem się o to martwić.
-To jest aż tak długa historia czy... - Thomas drążył temat.
-Idziemy do tej szkoły czy nie?? - Wstałem z łóżka poddenerwowany.
-No dobra, nie chcesz nie mów. - W końcu odpuścił, ale wiedziałem że nie na długo.
-Dziękuję za przyzwolenie. 
Wzięliśmy wszyscy swoje plecaki i niby poszliśmy do szkoły, jak gdyby nigdy nic.
Jak weszliśmy do budynku rozproszyliśmy się by nie przykuwać niczyjej uwagi. Gdy zadzwonił dzwonek nałożyłem kaptur i założyłem okulary, ruszyłem pomału do piwnicy bo to tam znajdowały się archiwa. Będąc już pod ukrytym przejściem pojawił się za mną Thomas.
-Louise powiedział że mamy iść sami. Ponoć musi coś załatwić.
-Niech zgadnę: Emily??
-Haha bingo braciszku.
-Dobra nikt cię nie śledził??
-Nie, i tak jestem pewien.
Nikt prócz strażników nie wiedział o tym przejściu. Skoro w naszej rodzinie takowy jest bez problemu chłopacy to przeczytali z jego myśli jakieś 29 lat temu. Otwarcie go nie należało do najtrudniejszych wystarczyło użyć Blasku i przyłożyć rękę do "drzwi" które w tej chwili wyglądały jak ściana. Byliśmy tu już nie raz gdy zrywaliśmy się z lekcji, ale nigdy nie przyszło nam do głowy żeby grzebać w dokumentach, zawsze wydawało się nam to nudne i zbędne. Teraz jednak była to jedyna szansa na poznanie prawdy o naszym bracie.
-Oby tu coś w ogóle o nim było.  - Odparł Thomas.
-Musi być. - Choć sam nie byłem tego już taki pewien.
Korytarz nie był długi zwłaszcza że od razu prowadził do archiwów szkoły. Zaczęliśmy więc przeszukiwać wszystkie dokumenty pośpiesznie. Po jakiejś godzinie wreszcie coś przykuło naszą uwagę.
-Hey, Dominic!
-Co?? Masz coś?? - Pojawiła się nadzieja w mojej głowie, ale szybko zgasła.
-Nie wiem. Ten chłopak, zobacz. - Oparł się o bardzo stare biurko bo gdy to zrobił zatrzeszczało.
-Nie interesują mnie inni prócz Michael'a. - Siedziałem przysypany dokumentami.
-Nie rozumiesz. Tu jest wzmianka. Choć i przeczytaj sam. - Był tym bardzo zainteresowany.
-Pokaż. - Podszedłem do brata i chwyciłem od niego aktówkę z dokumentami.
-Cała aktówka poświęcona jednej osobie?! - Zdziwiłem się.
-No właśnie. Kim on do cholery był?? - Skomentował Thom.
-Kim by nie był został wywalony! - Pokazałem palcem na dokumencie.
"Stefan R. Lat: 19, wiek Wstąpienia: 19..."
-On też?! - Thom się bardzo zszokował. To było dla nas obu przerażające.
-Czekaj, tu jest coś...
"Stan zdrowotny Anioła: Bardzo dobry. Stan zdrowotny podopiecznego: Zły."
-Co to znaczy?? - Spytałem.
-Miał chorego śmiertelnego! - Brat złapał się za czoło prawą ręką.
-I za to go wywalono?? - Podparłem się o biurko.
-Chyba... - Powiedział niepewnie Ej tu jest notka od dyrektora i jakieś listy od "Rady Światła".
"...Nie dziwie się że tak się stało. Jego ojciec był równie głupi. Tylko szkoda mi jego podopiecznej. Ale co jeśli on ma nadal moc?? Mógłby pozabijać nie winne istoty ziemskie! Rada wykłócała się ze mną że zabiorą mu ją i wyślą do śmiertelnych jednocześnie nie krzywdząc go. Gdyby się ktoś dowiedział, że kolejny anioł doznając Wstąpienia poległ... Byłoby spore zamieszanie. Nie mogę do tego dopuścić! Kiedyś to było nie do pomyślenia, każdy dbał o swego śmiertelnego bo to był jego obowiązek i nikt nie umierał, nikt nie cierpiał. A teraz?? Teraz 89% Aniołów doznających tego, zostaje wygnanych lub zabitych. Co robimy źle??"
-Hmm, może to że w ogóle nas do tego nie przygotowują?! - Stwierdziłem.
-Oni nawet o tym nie mówią, jakby to był najgorszy czas w naszym życiu. - Skrzyżował swoje ręce na piersi.
-Tak... Doznamy tego to się dowiemy.
-Boisz się?? - Spytał.
-Wstąpienia?? - Chciałem się upewnić czy o to mu chodzi.
-Ta.
-Nie wiem. - Nie skłamałem. Bo czego mogę się spodziewać.
-Cokolwiek się stanie, pamiętajmy że jesteśmy braćmi i jeden drugiemu mówi o tym że To się stało. Tak?? - Podszedł bliżej mnie i wskazywał na mnie palcem jakby coś sugerował.
-Wiesz że tak. - Uśmiechnąłem się i podałem rękę. Uścisnął ją. - Stefan R. skoro i tak schodzimy może warto się rozejrzeć?? - Patrzyłem na dokumenty rozwalone na starym biurku.
-Czemu nie. Ja znajdę Louisa i Kate... - Ruszył w stronę wyjścia.
-Chwila, chwila na co ona?? - Szczerze mnie zaskoczył że i ona może coś wiedzieć.
-Musze jej powiedzieć że z naszego spotkania nici. - Uniósł kącik ust.
-Nie musisz schodzić... - Przypomniałem mu.
-Ale chce. - Był pewien tego co mówi. Zresztą zawsze był.
-A co jeśli... - Przerwałem.
-Nic. I tak nas to wszystkich czeka. - Rozłożył ręce mówiąc to.
Rozmył się w powietrzy po tym ostatnim zdaniu. Cholera, a co jeśli coś podejrzewają?? Oby nie. Rozejrzałem się jeszcze chwilę na biurku i chwyciłem teczkę z naszym nazwiskiem. Nie miałem czasu sprawdzać czy chodzi o ojca, brata czy kogoś z dalekiej rodziny. Po prostu ją wziąłem i wyszedłem stąd. Schowałem ją do swojego plecaka, którego w sumie można nazywać torbą na ramię. To wszystko czego się dowiedzieliśmy nie dawało mi spokoju. Nadal pustka jeśli chodzi o Michael'a. Za to kolejne pytania: Co się stało z tym Upadłym Aniołem, bo to tak nazywano tych którzy schodzili na ziemię by tam żyć, nie zawsze z własnej woli, jako śmiertelni. Jaka jest szansa że znajdziemy go w takim wielkim świecie?? Musiałbym mieć jakąś jego rzecz to by wiele ułatwiło.
Czekałem za chłopakami na boisku, wiedziałem że jeśli nie pojawią się w przeciągu 3 minut będę musiał iść albo na lekcje albo zwiać.
-Spoko brat już jesteśmy. Ciężko go było odciągnąć od Em. - Powiedział Thomas.
-Tak myślałem, że... - Zacząłem.
-Dobra nie śpieszy się wam?? - Louise przewrócił oczami i dał do zrozumienia że nie ma ochoty gadać o Emily.
-Haha... Taktyczna zmiana tematu, ale dobra chodźmy. - Odpowiedział mu nasz starszy brat.
Nie chcieliśmy tracić czasu więc ruszyliśmy szybko na ziemię, do końca przerwy została raptem minuta.

Trójka braci ruszyła w strone małego lasku, który to znajdował się blisko szkoły. Niestety nie zauważyli że są obserwowani przez dyrektora. Widział ich ze swojego okna gabinetu. Pokręcił tylko głowo i zrobił kilka kroków w tył, przez co zniknął w cieniu.


~ ~ ~

-Załatwmy co mamy załatwić i zmywajmy się stąd! - Pozostawiliśmy to bez komentarza i ruszyliśmy w kierunku szkoły.
Postanowiliśmy się nie rozdzielać. Woleliśmy uniknąć Wstąpienia, ale gdyby jednak się to wydarzyło chcieliśmy być blisko siebie. Gdy tylko weszliśmy na teren szkoły, wszyscy się na nas patrzyli.
-Czas lekcyjny różni się tu od naszego. - Stwierdził Louise.
-Zdecydowanie. - Odpowiedziałem.
-No to jaki plan?? - Spytał Thom.
-Jak to jaki?? Szukamy pani S. - Uśmiał się młodszy brat.
-Kogo?? - Thomas chwilę milczał - Aaa...
-Jesteście wstrętni, wiecie??
-Czemu?? - Louise zadał głupie pytanie śmiejąc się przy tym.
-Bo wy sobie czytacie, a ja nie!
-Cóż wiń rodziców o to. - Wiedziałem co brat miał na myśli.
Staliśmy tak przez dłuższą chwilę. Bracia rozmawiali o tym całym Stefanie. Dochodziła już 12 a ja wyczułem gdzieś tam Sam... Prysnąłem od nich  i ruszyłem do niej. Chyba nawet nie zwrócili uwagi na to że planuje się oddalić. Wszedłem do budynku, wyczuwałem ją na wyższym piętrze. Gdy już byłem wyżej zauważyłem jak żegna się z nauczycielką. Postanowiłem poczekać na nią. Dziwna radość mnie wypełniała jak ją tylko widziałem, a co dopiero jak z nią rozmawiałem. W końcu dostrzegła mnie i szła w moim kierunku. Uśmiechała się tak uroczo. Ahh! Człowieku ogarnij się! Dlaczego tak wyjątkowo ją traktuje?? To przez ten kryształ?? A może...
-Hej! - Przywitała się co oderwało mnie od rozmyśleń.
-Cześć. - Odpowiadając, włożyłem ręce do kieszeni i oparłem się o ścianę.
-Nie było cię pierwszego dnia. - Stwierdziła.
-Musiałem pozałatwiać jeszcze parę spraw nim zacznę naukę. - W sumie to nawet nie skłamałem bo faktycznie coś załatwiałem.
-Serio? Pani już od dziś ci obecność liczyła. -Tak słodko się uśmiechała.  
-To raczej sprawy nie związane z nauką tutaj. Chodziło mi raczej o moją poprzednią szkołę. - To też nie było zmyślone.
-To wiele wyjaśnia. - Spuściła na chwilę głowę, ale po chwili znów na mnie patrzyła.
-Masz piękne oczy... - Chciałem to powiedzieć... Chyba.
-Am... Dziękuję. - Zawstydziła się. Zauważyłem że trzyma jakiś podręcznik na którymi widnieje nazwisko...
-Rawley??
-Słucham??
-Tak się nazywasz?? - Chciałem się upewnić.
-Tak, przez chwilę się zastanawiałam skąd to wiesz, ale mam napisane na podręczniku. - Chciała go schować ale po chwili wypadły z niego jakieś kartki - Cholera!
-Czekaj pomogę ci.
-Jak za pierwszym razem?! - Stwierdziła.
-Za pierwszym razem to przeze mnie, a teraz... w sumie też. - Kucnąłem.
-Haha, nie teraz to ja ją chciałam tylko schować. - Mówiąc to zaczęła zbierać z ziemi.
-Co to za kartki?? Tyle nauki tutaj jest?? - Przeraziłem się trochę.
-Niee, mam do napisania referat i... - Dotknąłem jej ręki by dowiedzieć się co to. U nas zazwyczaj była praktyka i teoria w formie słuchowej,a nie w pisemnej. Dotykając jej tak wiele przejrzałem. Dlaczego pragnąłem wiedzieć o niej więcej, ale nie przez dotyk a przez rozmowę?? Od razu zacząłem udawać że niby chce jej tylko pomóc wstać Dzięki.
-Spoko. Rozumiem, że nie chce ci się pisać tego. - Wskazałem głową na kartki.
-Taa... ale zawale sobie sprawę jeśli tego dzisiaj nie zrobię. - Zasmuciła się lekko.
-Mogę ci pomóc jeśli chcesz - Teraz miałem kontrolę nad tym co mówię może dlatego że bardzo chciałem z własnej woli to robić. Uśmiechnęła się pogodnie. Zbiło mnie to z pantałyku  No co??
-Chcę. - Wyglądała tak jakby czekała aż jej to zaproponuję. Ciekawe. Dobra ja już... my już skończyliśmy lekcje, więc nie masz po co dłużej być w szkole.
-To kiedy piszemy?? - Spytałem z nadzieją.
-Mój brat pewnie znów będzie zły... ale co powiesz żeby teraz?? - Brat?? Zły?? To nie nowość. Uszczęśliwiła mnie ta nowina że spędzę z nią tyle czasu. Lepiej ją poznam, no i ten świat.
-Nie mam nic do roboty więc czemu nie. - Nie zawahałem się z odpowiedzią.
-No to chodźmy. - Cieszyła się z niej, zupełnie jak ja. To nie jest dziwne??
Zaczęliśmy schodzić na boisko kiedy przypomniałem sobie o braciach. Podszedłem do okna. Dlaczego oni do tej pory stoją w tym samym miejscu?! Musimy ich jakoś wyminąć pytanie brzmi JAK.
-Wszystko okey?? - Podeszła do mnie.
-Taa, zamyśliłem się o moich braciach. - Odwróciłem się do niej.
-"Braciach"?? Masz ich więcej. - Była w szoku lub pod takim wrażeniem.
-Tak... musimy ich jakoś wyminąć. - Powiedziałem to tak jakbym miał zaraz wybuchnąć śmiechem.
-Haha, dlaczego?? - Ona zrobiła to pierwsza.
-Dłuższa historia. - Tak prawdę mówiąc to nie wiedziałem jak jej to powiedzieć.
-No dobra. - Zgodziła się bez żadnych dodatkowych pytań... Zaczynała się mi coraz bardziej podobać.


~ Lightning ~

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział VII

Samantha

~
Trwa właśnie ostatnia lekcja Samanthy. Siedzi ona w klasie od historii
Pani Hethia prowadzi lekcję bardzo dobrze i zawsze słuchałam jej z zaciekawieniem, ale teraz jakoś byłam myślami gdzieś indziej. Rysowałam po zeszycie i zerkałam co jakiś czas na zegarek. Na mój pech Pani spytała mnie.
-Sam? Mogłabyś odpowiedzieć?
-Ja? - Zszokowała mnie.
-No na razie nie mamy więcej Sam w klasie. - Powiedziała żartobliwie. 
-Am... A jakie było pytanie... - Zapytałam cisząc głos.
Pani zamknęła oczy. Nie dziwie się jej zawsze odpowiadałam jako pierwsza w klasie, a teraz proszę o powtórzenie pytania. To nie w moim stylu. 
-Pytanie brzmiało: czy mogłabyś zrobić referat na dzisiejszy temat zajęć? - Otworzyła oczy i widać było że nie jest zła.
-Ooo jasne, na kiedy? - Musiałam udawać zadowoloną.
-Myślę że na środę. - Założyła swoje okulary i spojrzała w dziennik.
-Dobrze, zrobię go.
No świetnie, pomyślałam, teraz będę siedziała nad tym cholernym referatem! Nie miała mi kiedy go zadać tylko akurat dziś?! Dobra zrobię go dziś i będę miała spokój, zresztą i tak nie planuje wyjścia bo niby z kim.

~

Wychodząc ze szkoły widziałam jak Rafael jest oparty o swoje auto, a obok niego stoi Joe najlepszy przyjaciel. Nie chciałam na nich patrzeć więc ruszyłam do domu. Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam muzę, ona zawsze mnie odrywała od codzienności. Słońce grzało mi plecy, zdjęłam więc arafatkę i wrzuciłam ją do torby. Postanowiłam jednak nie wracać jeszcze do domu, poszłam do miasta. Musiałam sobie kupić nowe trampki i jakąś czapkę. Weszłam więc do mojego ulubionego sklepu nie musiałam długo szukać idealnych butów. Ujrzałam je, były z czarnego materiału z dodatkami bieli. Powiedziałam dzień dobry sprzedawczyni która widywała mnie tu przynajmniej dwa razy w miesiącu. Usiadłam na taborecie i zaczęłam przymierzać buty. Pasowały jak ulał. Przeszłam się po sklepie by się upewnić, czy mnie nie upychają. Nagle sprzedawczyni pani Fang odezwała się do mnie.
-I co pasują? - Spytała z uśmiechem na twarzy. Chociaż ona miała dobry dzień.
-Tak są świetne, muszą być moje. - Obróciłam się, żeby pokazać jak się mi podobają.
-Hehe, to dobrze. Dla ciebie kochanie mam zniżkę za częste zakupy w moim sklepie. - Ona mówiła poważnie.
-O to miło, ale mogę zapłacić tą cenę. - W prawdzie nie były za tanie, ale miałam swoje oszczędności.
-Musisz ją przyjąć bo inaczej będziesz mieć absolutny zakaz kupowania tutaj! - Powiedziała w żartach.
-Przyjmuję, nie mogłabym zrezygnować z takiego sklepu. - Uśmiechnęłam się i podeszłam do kasy.
-Rozumiem że ich nie zdejmujesz?
-Nie, moje stare włożę do torby. - W sumie to miałam w niej już mało miejsca.. 
-To ja ci dam reklamówkę.  - Cieszyłam się z tej propozycji. Sięgała ją spod lady.
Podała mi ją i włożyłam moje stare buty do niej. 
-Twój brat wrócił czy przyjechał w odwiedziny? - Byłam zdziwiona, że w ogóle wie o jego istnieniu.
-W odwiedziny... Ale skąd pani wie?
-Bo był tutaj kupić buty dla swojej córki, która jest przeurocza.
-Aaa... no dobrze, ale skąd pani wiedziała, że to mój brat? - Zrobiłam zdziwioną minę.
-Była tu z nimi chyba jego żona i...
-Narzeczona! I chciałabym by tak zostało. No ale niech pani mówi. - Oparłam się o blat.
-No i mówili coś, że muszą jeszcze kupić coś dla mamy i Sam. Potem podeszli żeby zapłacić i spytałam go czy ty jesteś jego siostrą. 
-To wiele wyjaśnia, ale lepiej by było jakby mi nic nie kupował. Jest zacofany. - Mrugnęłam lewym okiem.
Uśmiała się z tego co powiedziałam.
-Do widzenia  i dziękuję za tą zniżkę. - Wzięłam reklamówkę z blatu i ruszyłam ku wyjściu.
-Nie ma za co. Do widzenia.
Ok, muszę jeszcze odwiedzić jeden sklep, pomyślałam. Nie był on daleko. Wystarczyło skręcić w lewo i od razu na rogu znajdował się sklep. Miasto może nie jest za duże, ale to co powinno mieć miasto, ma. Weszłam więc do kolejnego sklepu tym razem do sklepu z ciuchami. 
-Dzień dobry, ja tu zamawiałam czapki z daszkiem. doszły już?
-Dzień dobry, tak tak. Wczoraj była dostawa. Pani Rawley?
-Tak. Ile ich przyszło? - Zamawiałam kilka by wybrać jakąś.
-Jeśli dobrze pamiętam to 10.
-Aż tyle?! - Zszokowało mnie to. Spodziewałam się 4 maksymalnie 5, ale nie 10!
-No pomyślałam że może jak zostaną ktoś jeszcze kupi, więc zamawiałabym je regularnie.
-To ja bym regularnie tu przychodziła je oglądać, a może i nawet kupować! - Uśmiechnęłam się do niej.
-Dobrze. Proszę, czapki są na samym końcu wieszaków. - Wskazała palcem na kącik w sklepie.
-Dziękuję. - Odeszłam od niej i podeszłam do wieszaków.
Wybór był bardzo trudny bo wszystkie były fajne, no może prócz dwóch. Zdecydowałam się jednak na niebieską z jakimiś wzorkami na daszku, który był czarny. Wzięłam ją i podeszłam do kasy.
Wychodząc ze sklepu zauważyłam mojego brata i Laurę przy sklepie z kurtkami. Na co im kurtki gdy jest tak ciepło?? Postanowiłam do nich podejść. Mała już mnie zobaczyła, ale pokazałam jej palcem, iż ma być cicho. Zakradłam się do brata od tyłu i dwoma palcami dźgnęłam go w boki. Odskoczył, czyli zrobił to czego się spodziewałam. Natychmiast chwycił moje ręce i je ścisnął.
-Ała, to boli! - Gdy mnie natychmiastowo puścił, uderzyłam go w ramie.
-To też! - Śmiał się.
-Super też tak będę robiła! - Powiedziała mała Laura.
-Tylko się waż, to ja będę cie gilgotał... - Mówiąc to już zaczął.
-Dobrze, nie będę! - Wykrzyczała to.
-No ja myślę. - Gdy już ją zostawił spojrzał się na mnie.
-Nawet o tym nie myśl! - Pogroziłam mu palcem.
-Nie w głowie mi to. Już po lekcjach? - Zmienił szybko temat.
-Tiaa. Ten dzień, a właściwie jego początek był strasznie długi.
-Dla mnie nie. - Stwierdził pogodnie krzyżując ręce na piersi.
-A co takiego robiłeś? - Zaciekawiło mnie to.
-Mini zakupy i przechadzka po mieście. - Odpowiedział.
-Ta słyszałam, że rozmawiałeś z moją znajoma od butów.
-Haha tak, a co nie można? - Spytał dla żartów.
-Nie wiem... - Zamyśliłam się.
Brat zauważył, że mój humor jest bardzo zmienny.
-Wszystko gra sis?? -  Przejął się i włożył ręce do przednich kieszeni swoich spodni.
-Tak, po prostu miałam ciężki dzień i... - Nie dał mi skończyć.
-Chyba tydzień. Sam, widzę że coś jest nie tak. Jestem więc możemy zawsze pogadać, jak masz jakiś problem. - Liczył na to, że pogadamy o tym.
-Chyba każdy je ma. - Odwróciłam kota ogonem.
-Ale ty masz je większe. Przynajmniej wnioskuję po twoim zachowaniu. - On na prawdę się martwił.
-Zdaje ci się. - Odpyskowałam, nawet nie zwrócił na to uwagi.
-Na pewno nie chcesz pogadać??
-Jestem pewna. Dobra ja idę do domu. - Nie chciałam go już słuchać.
-To czekaj, my też zaraz idziemy. - Zaproponował licząc chyba na odmowę by móc drążyć temat.
-Dobra. - Musiałam się zgodzić bo znów zacząłby coś podejrzewać, a miałam tego już dość.
Przez jakieś 30 minut oboje milczeliśmy jedynie Laura się odzywała i musieliśmy jej odpowiadać. Nagle Stephani wychodzi ze sklepu. Co dziwne nie ma żadnej kurtki.
-To co wracamy do domu?? - Spytał brat.
-Oj tak mam już wszystko z mojej listy. - Chowała jakąś kartkę do torebki, którą miała w ręku.
-Świetnie... - Powiedziałam pod nosem.
-Coś mówiłaś sis?? - Uniósł jedną brew.
-Nie...
Gdy tak szliśmy do domu oni ze sobą rozmawiali ja natomiast szłam z małą Laurą za rękę. Gołąbeczki szli przodem, dzięki czemu mogłam przyjrzeć się Steph. Ubrana była w tunikę która ledwo jej tyłek zakrywała, ale nie powiem ładna była, taka szara z wycięciem na plecach. Z przodu natomiast miała malutkie czarne cekiny. Na nogach miała sandały na koturnie które nijak nie pasowały do tej tuniki. Włosy rozpuszczone. Ten blond sięgał jej do połowy pleców. Gdy pokazała coś palcem zobaczyłam że ma zrobione paznokcie. Bosz, ile ona musi pieniędzy na te bzdury tracić?! Ciekawe na jak długo przyjechali??
Przez to rozmyślanie nie zwróciłam uwagi kiedy doszliśmy do domu. Drzwi otworzył nam Stefan. Pierwsza weszła blondyna za nią Laura i potem ja, a to tylko dlatego że brat kazał mi wejść. Od kiedy jest dżentelmenem?? Zawsze się przepychaliśmy do drzwi. Byłam zmęczona, zapach kwiatów osłabił mnie. Zachciało się mi spać, ale wiedziałam że jak się teraz położę to nie wstanę do rana. A przecież muszę zrobić ten referat. SZLAK BY TO!!! Wykrzyczałam w myślach. Co jeśli bym go nie zrobiła?? W sumie...
-Ziemia do siostry! - Złapał mnie za ramiona i lekko potrząsnął.
-Co?? - Odpowiedziałam z nerwami.
-Mama cię woła... Pogadamy potem??  - Puścił mnie i zapytał ze smutkiem.
-Jakoś nie mam czasu. Kiedy indziej... - Zgrywałam obrażoną i poszłam do kuchni.
Tak, mama jest w kuchni i podgrzewa dla nas obiad.
-Wołałaś mnie?? - Ustałam obok lodówki podpierając się o nią.
-Wołałam. Mogłabyś rozłożyć naczynia?? - Kiwnęła głową na talerze stojące za nią.
-Pewnie.
-Wróciłaś razem z bratem?? - Spytała.
-Tak a co?? 
-A nic po prostu pytam. - Jej głos był cichy i brzmiał tak jakby się czymś martwiła.
Chwyciłam więc za talerze i powędrowałam z nimi do salonu. Brat już uszykował stół i krzesła. Pamiętam że gdy tata żył siadaliśmy razem przy eleganckim stole, ale odkąd go z nami nie ma siadamy raczej przy zwyczajnym.
-Rozłożysz je czy ja mam to zrobić?? - Spytał poddenerwowany. Chyba zaczęłam go denerwować swym zachowaniem.
-Ja to zrobię. - Zaczął mnie irytować.
Gdy już wszystko było gotowe poszłam do mamy by jej o tym powiedzieć. Kazała nam już usiąść do stołu. Ja usiadłam z brzega, brat koło mnie, na przeciwko mnie siedziała Stephani, a obok niej Laura. Mama już wchodziła z obiadem więc nikt się do siebie nie odzywał.
-Oooo czy ja dobrze widzę i czuję?? 
-Tak synu specjalnie dla ciebie zrobiłam rosół. Za często się on nie pojawiał. - Mama kładąc misę z rosołem na stół, spuściła głowę.
-Dlaczego?? - Stephani spytała.
-Odkąd Stefan się wyprowadził nie miałam dla kogo gotować. - Mama jej odpowiedziała z udawanym uśmiechem.
-Jak to nie miałaś, a co z Sam?? - Spytał zdziwiony Stefan.
-Jej popołudniami w domu nie było, więc bardziej starałam się na kolacje niż na obiad bo ten bywał u nas tylko w niedziele. - Mama mówiąc to patrzyła się na mnie. Zresztą Reszta zrobiła to samo. W oczach brata była mieszanka wściekłości, rozczarowania i wątpliwości.
-No co?? - Spytałam zirytowana.
-No może to że od wczoraj zachowujesz się jak nie ty! - Brat wypuścił łyżkę na stół i patrzył na mnie ze złością.
-To znaczy jak?? - Powoli puszczały mi nerwy.
-Łazisz zamyślona, a jak się ciebie już przywróci na ziemie to jesteś obrażona! O czym ty tak myślisz?? - Słychać było w jego głosie tą samą nutę złości, którą tata miał gdy mnie za coś karcił.
-Co cie to obchodzi?! - Nie mogłam już wytrzymać. Rzuciłam swoją łyżką w talerz gdzie była już nalana zupa.
-Sam! Uspokój się! - Mama wiedziała że gdy już się zdenerwuję to nie ma takiej siły bym się uspokoiła.
-Przyjeżdżasz po 3 latach i wymagasz ode mnie bym zachowywała się jak dawniej, ale nie! Nie wszyscy mają sielankę jak ty, wiesz?? - Miałam ochotę wstać już od stołu. Oparłam się o oparcie krzesła i skrzyżowałam ręce na piersi, patrzyłam w punkt na podłodze po mojej lewej.
-To dlaczego nie chcesz o tym porozmawiać?? - Brat zmienił ton na bardziej łaskawy i troskliwy.
-BO NIE! Myślisz że rozmowa z tobą czy z którymś z was coś mi da?? No to wyobraź sobie że nie! W dupie mam wasz obiad. - Wstałam gwałtownie z krzesła i poszłam w stronę schodów.
-Sam wracaj! - Krzyknął brat.
-Zostaw ją... Oboje wiemy że ona się zmieniła. - Wiedziałam że będą o mnie rozmawiać więc postanowiłam zatrzymać się na schodach.
-Od jak dawna taka jest?! - Spytał brat.
-W prawdzie to od... wczoraj. Myślę że źle reaguję na twój przyjazd. - To nie prawda! To nie jego wina że akurat od wczoraj tyle złego się wydarzyło.
-Co?? Dlaczego przecież żegnaliśmy się w zgodzie?? - Ma racje, ale byłam zrozpaczona w głębi duszy.
-No wiesz, minęły 3 lata, wszystko się zmieniło, a ona zwłaszcza. - Tu się mama nie myliła, zmieniłam się i to bardzo. Nie byłam już szczeniakiem.
-Czyli co?? - Spytał zawiedzionym głosem.
-Musisz dać jej trochę czasu Stefan. - Odezwała się Stephani.
Nie chciałam już ich podsłuchiwać poszłam więc do swojego pokoju. Ciągle się zastanawiałam czy pisać ten referat. Usiadłam na łóżku, wiedziałam że i tak nie jestem w stanie go teraz napisać. Olać to, pomyślałam. Poszłam do łazienki by wziąć prysznic. Ubrałam się już w piżamę i postanowiłam się położyć. Spojrzałam jeszcze na zegarek 18:32. Cholera, mam iść spać przed 21?? Ahh nie ważne jestem zmęczona... Przewróciłam się na prawy bok i nie wiedzieć kiedy zasnęłam...

~ Lightning ~

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział VI

Dominic

~ ~ ~
Dwaj bracia pojawili się w miejscu zupełnie im obcym, bardzo ciemnym i ponurym. Widzą długi korytarz i schody prowadzące na górę. Można zauważyć też wiele pomieszczeń. 
-Gdzie my do cholery jesteśmy?! - Spytał Louise.
-Dobre pytanie. - Odpowiedziałem.
-Co robimy??
-Sugeruje byśmy poszli tam... - Kiwnąłem głową na schody znajdujące się za jego plecami.
Gdy już weszliśmy po nich, znaleźliśmy się na parterze. Nie trudno było domyśleć się, iż jesteśmy w szkole. Uczniowie mijali nas, jeden po drugim.
-Śmiertelni! Zwrócę zaraz śniadanie.
-Udało się! Przestań zachowywać się jak mięczak. Nie zapomnij po co tu jesteśmy.
-Dobra znajdźmy tego człowieczka i wynośmy się stąd.
Staliśmy tak przez chwile przyglądając się wszystkim dookoła. 
-Nie sądzisz, że za bardzo rzucamy się w oczy?? - Stwierdziłem,a zarazem spytałem.
-No pewnie! Tacy mężczyźni po tej planecie nie chodzą. - Mówiąc to, poprawił swoją bluzę, by dowieść prawdy.
-Chodziło mi o nasze stroje, ale taka odpowiedź mi wystarcza. - Uśmiałem się pogodnie.
-No dobra, co teraz??
-Powinniśmy znaleźć dyrektora tej szkoły i przejrzeć jego przeszłość. - Stwierdziłem.
-No dobra. - Louise ruszył przed siebie, więc musiałem go zatrzymać.
-Czekaj! Nie wiemy gdzie iść. - Przypomniałem.
-Więc?! - Mało go to interesowało.
Żeby się jednak tego dowiedzieć, postanowiłem zatrzymać jakiegoś ucznia. Musiałem być miły i czarujący. Na moje szczęście znalazłem idealną do przesłuchanki dziewczynę.
-Hej, sorry że cię zatrzymuję, ale nie wiesz może gdzie znajdę sekretariat?? - Zdjąłem okulary by mogła patrzeć mi prosto w oczy. Uniosłem jedną brew i kącik ust ku górze.
-Nic nie szkodzi, znajdziesz piętro wyżej, na drzwiach widnieje numer 201. Na pewno nie zabłądzisz.
-Dziękuję i życzę miłego dnia! - Zszedłem jej z drogi.
-Nawzajem.
Dziewczyna wyszła na zewnątrz.
-No no, braciszku jakiś ty czaruś! - Śmiał się z tego co powiedział.
-Weź przestań. - Szturchnąłem go w ramię.
Nie tracąc czasu postanowiliśmy iść do tego dyrektora. Będąc pod salą, o której wspomniała dziewczyna, zawahaliśmy się z wejście bezpośrednim do środka. Najpierw zapukajmy, pomyślałem. Chciałem by brat to odczytał, wolałem nie mówić na głos. "Nigdy nie wiadomo kto stoi po drugiej stronie", jak to mawiał nasz wuj. Zapukałem i usłyszałem głos, który pozwala nam wejść.
-Ty nowa technologia! U nas wchodzimy na chama.
Zamknij się, bądź miły, albo nie w ogóle się nie odzywaj.
Wchodząc do środka uderzył nas odór starych papierów. To był specyficzny zapach. W pomieszczeniu dominowały kolory pomarańczy i bieli. Na wprost nas znajdowało się olbrzymie biurko, za którym siedziała jakaś kobieta. Wyglądała na sympatyczną, lecz pozory czasem mogą mylić.
-Dzień dobry! - Oparłem się o blat.
-Dzień dobry. W czym mogę pomóc?? 
-Am... tak. Widzi pani szukamy kogoś. - Próbowałem podejść ją, lecz ta na mnie nie patrzyła.
-Przykro mi, ale nie wolno mi udzielać informacji o uczniach naszej szkoły osobom trzecim. - Powiedziała to z taką perfekcją, jakby całe życie ćwiczyła.
-Posłuchaj... - Louis'owi puściły nerwy, ale nie mogłem pozwolić by zrobił coś tej miłej kobiecie.
-Spokojnie! Miły, uprzejmy, grzeczny. Wymieniać dalej?! - Mówiłem do niego przez zaciśnięte zęby. Kobieta się trochę przeraziła. Wstała z krzesła.
-Proszę wyjść! - Oburzyła się.
-Nie po to tłukliśmy się 3 światy, by teraz tak po prostu wyjść bez tych informacji! - Wyrwał się z mojego ucisku.
-Proszę wyjść, albo...
-Dobra dość... - Chwyciłem jej rękę aby się czegoś dowiedzieć. Strzał w dziesiątkę!
-Brat idziemy. Nie chcemy kłopotów. Przepraszamy... - Wycofywałem się by uniknąć kłopotów.
Nie miałem ochoty gadać z bratem. Zamknąłem drzwi i ruszyłem z powrotem piętro niżej.
-Ej no chyba się nie obraziłeś?!
Milczałem.
-Brat! Przecież chciałem pomóc...
-Gdzieś mam taką pomoc! Miałeś być uprzejmy, a właściwie to w ogóle się nie odzywać. Czy to tak wiele?! - Odwróciłem się do niego przodem. Byłem na niego wściekły.
-Okey, no przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać. - Uniósł na chwilę ręce do góry jak by się "poddawał"
-To następnym razem się postaraj!
-Dobrze.
Miałem dość tej konwersacji, dlatego poszedłem dalej.
-No to gadaj co wiesz??
-Chłopak ma na imię Luke i uczy się tutaj od niedawna, raczej typ kujona.
-Tylko tyle??
-A co może cały życiorys od razu??
-Wyluzuj! Tak tylko pytam. Idę się rozejrzeć po szkole.
Wreszcie zrobi coś pożytecznego.
-Jeszcze tu jestem.
Wiem.
Nie wiedziałem co robić. Wszedłem więc na drugie piętro. Założyłem okulary, bo dzięki nim mogłem wszystkich obserwować potajemnie. Idąc korytarzem, mijałem rzędy szafek przy ścianach. Zupełnie jak u nas, pomyślałem. Były one koloru niebieskiego. Po drugiej stronie natomiast były okna, a przy nich ławki.
Nie znoszę śmiertelnych. Jakim cudem wytrzymuję tu z nimi?? Nie jest w sumie aż tak źle, ale jak pomyśle o "Wstąpieniu" to mam ciarki. Teraz w dodatku muszę się zastanawiać gdzie polazł mój brat. Wpadł na coś, na co ja wpaść bym nie mógł. Idąc tak korytarzem i wymijając uczniów, postanowiłem skręcić. Nie mogłem zapomnieć, iż trzeba wypytać innych o tego Luka. Widziałem zakręt jakieś 2 metry ode mnie. Przyspieszyłem zatem. Gdy byłem tuż przy nim, zderzyłem się z kimś. Usłyszałem jak spadają podręczniki i przekleństwo. Zrobiłem krok do tyłu. Ona schyliła się po książki, postanowiłem więc jej pomóc. No w końcu to moja wina. Gdy kucnąłem nie zwróciłem uwagi, że jestem bliżej niej niż mi się wcześniej zdawało. Speszyłem się lekko i podniosłem raptem jedną książkę, byle jak najszybciej wstać. Ona zrobiła to sekundę po mnie.
-Dzięki. - Powiedziała.
-Za co?? -Spytałem zdziwiony.
-No za pomoc.
-Aaa. - Posłałem jej uśmiech.
-A co myślałeś że za uderzenie?? - Mówiła to trzymając książki na piersi.
-Uderzyłem cię?! - Przeraziłem się.
-Nie! Chodzi mi o wpadnięcie na mnie. - Szybko chciała sprostować to co wcześniej powiedziała. Uśmiechała się.
-No tak. Przestraszyłaś mnie.
-Czemu nosisz te okulary w budynku?? - Spytała zdziwiona.
-A no tak... Zapomniałem je zdjąć. - Uniosłem jedną brew. Czekałem na kolejne pytanie.
-Tak w ogóle jestem Sam.
-Samantha??
-Tak, ale wole jak wszyscy do mnie mówią skrótowo. - Stwierdziła.
-Dlaczego?? Przecież to imię jest piękne i idealnie pasuje do ciebie. - Dlaczego to powiedziałem?!
-...Dziękuję. A ty przedstawisz się?? - Spytała, wyraźnie zainteresowana moją osobą.
-Dominic i zgubiłem gdzieś tu mojego brata. - Żeby to była nowość, pomyślałem.
-Ile ma lat?? - Chciała się dowiedzieć czegoś więcej.
-Sto... To znaczy siedemnaście. - Zapomniałem, że rozmawiam ze śmiertelną.
-Ma tyle lat co ty??
-Nie... Jest młodszy. - Wyglądamy na 17 lat. Musiałem szybko coś wymyślić, bo nie powiem na dzień dobry: "Cześć jesteśmy Aniołami i mamy po przeszło sto lat". Wzięła by mnie za wariata.
-To ile masz ty??
-Osiemnaście.
-Czyli nie chodzisz tutaj do szkoły?? Szkoda. - Zasmuciła się.
-Nie chodzę?? - Chciałem ją pocieszyć. Nie wiem czemu, ale zależało mi aby miała o mnie dobre zdanie.
-No tak, jesteś za stary.
-Przecież przed chwilą mnie przyjęli! - Musiałem ściemnić. Chciałem mieć z nią kontakt.
-Serio?! Zawaliłeś kiedyś klasę?? -Spytała zdziwiona i rozbawiona.
-Raz czy dwa. Kto by liczył. - Tu akurat nie kłamałem, w akademii często zdarzyło się mi powtarzać klasy.
-Haha... zabawny jesteś wiesz?? - Spuściła głowę, jakby się zawstydziła.
-Wiem, ale miło usłyszeć to z kobiecych ust. - Dlaczego jestem taki miły! To dziwne uczucie, ale zależy mi na niej w nieznany mi do tej pory sposób.
-Aa, czyli nie często dostajesz komplementy od kobiet??
-Yyy, nie. - Skłamałem. Dziewczyny mnie podrywają, ale ja nigdy nie lubiłem bawić się nimi. Po za tym chciałem, by miała o mnie dobre zdanie.
-Sorry, ale muszę już iść do klasy. Miło było cię poznać.
-Do zobaczenia.
-Hej.
Gdy mnie mijała poczułem zapach jej perfum. Nie umiem go określić, ale kojarzył się mi z jakimiś kwiatami. Nie no co ja robię! Przecież to nienormalne! Jak ja się zachowuję w ogóle?! Dość tego, muszę znaleźć Louisa i mu to wszystko opowiedzieć. Szaleństwo.
Nie mogłem znaleźć brata, więc po prostu poszedł na boisko szkolne i usiadłem na ławce. Czekałem na niego. Tak siedząc rozmyślałem nad moim zachowaniem. To dziwne, ale gdy tylko zniknęła z moich oczu, miałem panowanie nad tym co mówię i myślę, a także panowałem nad sobą. O co w tym chodzi?? A może...
-Eloszka brat! Masz jakieś info od tutejszych nastolatków??
-O Louise, jesteś. Szukałem cie jakieś pół godziny. Zapomniałem, przecież cię to nie interesuje. - Wstałem i stanąłem na wprost niego, także patrzyliśmy na siebie.
-Jak możesz tak mówić?? Czuje się zraniony, a niech to idę z sobą skończyć... - Robił sobie żarty, a tu wydarzyło się coś niesamowitego!
-Przestań się wydurniać... - Nagle poczułem silny ból w okolicach serca. Może i nawet było to serce! Upadłem na ziemię trzymając się w tym miejscu. To było straszne. Czułem jakby wbijano mi rozżarzony sztylet, prosto w serce.
-CO JEST?! - Słyszałem w jego głosie przerażenie i lęk.
-Cholernie boli!
-Co mam zrobić?! - Chciał pomóc mi wstać, na próżno, byłem za słaby.
-Poczekaj, przechodzi. - Mówiłem szczerze. Ból zmieniał się w pulsujące bicie.
-Co?? Żartujesz sobie, a ja naprawdę się przestraszyłem. - Skarcił mnie.
-To nie był żart! Teraz czuję chłód z każdym uderzeniem mojego serca. - Gdy tak klęczałem, spojrzałem się na twarz brat. Była pełna wątpliwości. 
-Możesz wstać?? - Chyba odczytał jak silne to było i mi uwierzył.
Przesuwając lekko rękę w kierunku szyi wyczułem jakiś rzemyk. Na nim czułem kształt kryształu.
-To nie możliwe... - Wyszeptałem.- To się nie dzieje naprawdę...
-Stary, o czym ty gadasz?? - Oboje usłyszeliśmy dźwięk, który dobrze znamy. Był to dzwonek na przerwę. To wytrąciło go z grzebania w moim umyśle. Musiałem szybko pozbyć się tego z mojej głowy, bo doskonale wiedziałem, iż Louise może to wyczytać.
-Dobra wstawaj, bo co ludzie pomyślą?? - Podał mi rękę by pomóc.
Już stałem o własnych siłach.
-Powiesz mi co jest grane?! - Skrzyżował ręce na swojej piersi i czekał na odpowiedź.
-Niech to szlag! - Uderzyłem w stojący obok nas stolik, a po chwili podparłem się rękoma o niego.
Poczułem dziwny powiew i Ten zapach. Skierowałem głowę w prawą stronę, gdzie była szkoła. Dostrzegłem ją!
-Samantha... - Powiedziałem.
-Kto??
-Ona może nam więcej powiedzieć o tym gościu. - Odwróciłem się do brata plecami i upewniłem się czy aby na pewno nie widać wisiorka.
-Brat, pamiętasz jeszcze, że możesz mi ufać??
-Nie dajesz mi o tym zapomnieć. - Odwróciłem się w jego stronę, ale po chwili ruszyłem w kierunku Sam.
Siedziała na jakimś murku. Na szczęście sama.
-Znów się widzimy. Przypadek, czy zacząłeś naukę już dziś?? - Spytała.
-Nie wierze w przypadki. - Znów się zaczęło. Wygadywałem to co było ostatnią rzeczą do powiedzenia.
-No proszę, czego ja się dowiaduje. Brat może byś mnie przedstawił Pani Ślicznej! - Powiedział Louise. Poczułem straszną złość.
-Wara! - Powiedziałem z wyższością.
-Co?? - Spytał zdziwiony. Na jego twarzy przemknął uśmieszek dobrze mi znany. Coś planował.
-Sam, wspominałem ci iż szukam brata??
-Tak.
-Oto i on, Louis. A to jest Sam. - Niechętnie to zrobiłem.
-Miło mi cię poznać. - Chciał się do niej zbliżyć jednak ja zatrzymałem go ręką.
Puściłem go, ale dobrze wiedział, że nie ma się zbliżać do niej na krok. Odwróciłem się w jej kierunku.
-Szukam takiego chłopaka o imieniu, Luke. Znasz go może??
-Tak - Powiedziała ze smutkiem. Nagle zacząłem żałować, że o to spytałem.
Brat chrząknął. Wiedziałem, że siedzi w mojej głowie.
-Powiesz gdzie go znaleźć?? - Spytał Louise. Skarciłem go spojrzeniem.

-W zakładzie pogrzebowym...
-Co?? - Zdziwił się brat.
-Co mu się stało?? - Spytałem.

-Umarł dziś w nocy. Skoczył z dachu własnego domu. - Spuściła głowę.
-To był twój chłopak?? - Zapytał Louise z złośliwym uśmieszkiem.
-Nie, raczej znajomy. Udzielałam mu darmowych lekcji.
-A masz kogoś?? - Drążył temat.
-Na co ci takie informacje?? Biografie będziesz pisać?? - Puściły mi nerwy.
-Spokojnie interesuje się tylko. - Szatański uśmieszek, jak ja go dobrze znam!
-Sympatią to wy do siebie nie pałacie! - Stwierdziła.
-Norma. - Odpowiedziałem.
-Ja już muszę iść, ale do zobaczenia. - Wstała i ruszyła w kierunku szkoły.
-Raczej to się już nie... - Zaczął Louise, ale mu przerwałem.
-Jasne będę już jutro! - Powiedziałem. Brat spojrzał się na mnie pytająco.
-Szybko. No nic, trzymajcie się i nie pozabijajcie.
Gdy zbliżyła się do wejścia zadzwonił dzwonek. Przeszywał mnie spojrzeniem.
-No co?? - Spytałem zirytowany.
-Co to miało być?! Flirtowałeś z nią?? Brat szacun! - Sam nie wiem, czy był zadowolony, czy raczej robił sobie żarty.
-Przestań.
-No co źle mówię?? Przecież powiedziałeś jej że do tej budy będziesz chodził od jutra! - Czułem, że próbuje grzebać mi w myślach, jednak miałem się na baczności.
-No i?? - Miałem dość przesłuchania, więc odwróciłem się do niego plecami i powoli szedłem w kierunku ulicy.
-Podoba ci się śmiertelna?! Żartujesz?? - Był w szoku i chyba zaczął coś podejrzewać.
-Chodźmy do jakiegoś baru i obgadamy to czego się dowiedzieliśmy. - Musiałem szybko zmienić temat.
-Czyli co?? - Ruszył za mną.
-Luke?? Pamiętasz nasz cel zejścia tutaj. - Postanowiłem zmienić temat na tego zmarłego chłopaka, a zarazem przypomnieć mu po co tu właściwie jesteśmy.
-Ja myślałem że celem była ona. - Spytał podejrzliwie.
-Mam cię już dość. Chodźmy proszę cię. - Unikałem tematu jak tylko mogłem.
-Dobra, ale nie myśl że ci odpuszczę. - Teraz szedł już koło mnie.
-A nie, czekaj! - Nagle przypomniałem sobie, że muszę załatwić sprawę z uczeniem się.
-Co znów?? - Spytał rozkładając ręce. Był wyraźnie znudzony.
-Musze coś załatwić zaraz wracam. - Pobiegłem w kierunku szkoły. Postanowiłem iść do sekretariatu, ale tym razem prosto do dyrektora.
-Co ty ukrywasz braciszku. - Usłyszałem go nawet pod drzwiami do budynku, choć ten był ode mnie prawie 200 m. Jednak nie przejąłem się tym.

~ Lightning ~

środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział V

Samantha

~
Wracając do domu, rozmyślała o wszystkim co się dziś wydarzyło. Po drodze wpadła jeszcze do swojej ulubionej kawiarni. Spędziła w niej dwie godziny. Gdy już doszła do domu było szesnaście po trzeciej popołudniu. Niedzielny poranek nie należał do najmilszych w jej życiu.
Otwierając drzwi uderzył mnie zapach tych samych kwiatów co rano. Zawsze to poprawiało mi humor, jednak tym razem byłam bardziej zawiedziona niż smutna. Zdjęłam buty w holu i poszłam prosto do salonu. Ustałam w progu i zauważyłam, małą Laurę śpiącą na kanapie, a obok niej siedzącego Stefana. Spojrzał się na mnie wzrokiem karcącym.
-Czemu tak na mnie patrzysz?? - Spytałam.
-Gdzie byłaś?! - Wyszeptał lekko zdenerwowany.
- Ze znajomymi, a potem w kawiarni. Mama się martwiła??
-Nie ona tylko ja! Zawsze wracałaś na obiad. - Stwierdził
-To było dawno temu. Wszystko się zmieniło
Usiadłam na przeciwko niego, nieskora do rozmowy. Dzielił nas niski stolik.
-Coś się stało?? - Zmienił swój ton.
Zakryłam sobie twarz rękoma, a łokcie oparłam o kolana.
-Hey siostra, mów co jest... - Spytał zaniepokojony.
- Bo widzisz... rano wszystko grało. Przyjechałeś do nas w odwiedziny, miałam się świetnie bawić na spotkaniu. Wszystko ładnie, pięknie do czasu... - Oczy miałam nadal zakryte, jednak odsłoniłam usta.
-O czym ty mówisz?! Nadal tu jestem i na razie się nigdzie nie wybieram. - Stwierdził pogodnie
-Nie do końca chodzi tu o ciebie. - Zdjęłam ręce z twarzy i patrzyłam w punkt na podłodze.
-A o kogo??
-Pokłóciłam się z paczką i dowiedziałam się o śmierci kolegi. To koszmarny dzień. - Opadłam swobodnie na oparcie kanapy. Spojrzałam mu w oczy.
-No to nie za ciekawie. Znałem go??
-Raczej nie. - Odparłam oburzona.
-Spokojnie, pogodzisz się z nimi szybciej niż może ci się zdawać. Zaufaj starszemu bratu. - Na jego twarzy lśnił uśmiech, a na mojej zbolała mina.
-Ej, czy ty się malujesz?!
Zszokował mnie. Tak szybko zmienił temat, że nawet nie zauważyłam, iż robi to celowo.
-Taak. Od jakiegoś roku. A co??
-Nie nic... To dobrze. - Odpowiedział pogodnie.
-Czemu mam wrażenie, że mnie wkręcasz?? - Humor jakby się mi trochę polepszył.
-Ja?? Ciebie?? No coś ty. Mówię poważnie. Pasuje ci ten tusz do rzęs.
-Dobra wierze ci, tak trochę.
-Trochę?? Być szczerym nie dobrze, kłamać jeszcze gorzej co wam musimy mówić?! - Uśmiał się mówiąc to i ja zrobiłam tak samo.
Do salonu weszła mama.
-Kochanie, coś szybko wróciłaś.
-Wiem, taki był plan mamuś byś się nie musiała martwić. - Zerwałam się i ruszyłam w stronę mamy. Przytuliłam się do niej.
-To miło z twoje strony, ale ja ci nie zabraniam się spotykać czy wychodzić na dłużej. Przecież masz odwołany szlaban. - Powiedziała.
-Wiem, ale wolałam spędzić trochę czasu z bratem. - Ciekawiła mnie reakcja brata.
-Aa rozumiem. Tylko nie wysadźcie domu w powietrze, proszę.
-Mamo ty jeszcze to pamiętasz?! - Spytał zaskoczony i rozbawiony Stefan.
-Nie mogę zapomnieć, nie dajecie mi takiej możliwości.
-Haha...
Uśmialiśmy się wszyscy co obudziło śpiącą Laurę. Zrobiło się mi głupio.
-Przepraszam że cię obudziliśmy... - Powiedział brat.
-Nie szkodzi. I tak miałam małą Lili nakarmić.
Wstała i poszła na górę po schodach.
-Lili?? - Spytałam
-Tak, to jej zwierzątko. - Odpowiedział.
-To szczur! Nie rozumiem co w nim fascynującego. - Oburzyła się mama.
-Mamo to nie szczur, a chomik. - Poprawił ją Stefan
-Na jedno wychodzi. - Stwierdziła
-No właśnie nie!
-Dobrze już. Idę pozmywać. - Jak mówiła, tak zrobiła.
Przez chwilę zapadła nie zręczna cisza. Stałam na środku pomieszczenia, a on nadal siedział. Po chwili uśmiechnął się i obnażył zęby. Spojrzał się na mnie.
-No co??
-Em... To co byś chciała ze mną porobić sis??
-Nie wiem. - Włożyłam ręce do tylnych kieszeni spodenek.
-Chcesz spędzać ze mną czas, ale nie wiesz jak?! Haha...
-Oj bo dziś mam zawalony dzień. Spytaj mnie jutro! - Szybko znalazłam jakąś wymówkę.
-Ale... - Nie słuchając go dłużej, wyszłam z salonu i powędrowałam do swojego pokoju na piętrze. Wchodząc do pokoju spojrzałam na zegarek była już 15:46. Boże jak ten czas leci! Pomyślałam. Rzuciłam bluzę na krzesło od biurka, a okulary odłożyłam na półkę znajdującą się tuż obok niego. Postanowiłam wziąć laptopa i usiąść tym razem na łóżku. Musiałam posłuchać muzy bo wiedziałam, że gdy nie będę miała co robić wspomnienia wrócą. Chciałam tego uniknąć. Włożyłam słuchawki do uszu i zrobiłam na tyle głośno, by nie móc się skupić na niczym innym. W między czasie serfowałam po necie. Nic nowego.
Siedziałam tak, a w zasadzie to już leżałam, od dwóch godzin! Wyłączyłam laptopa i odłożyłam go wraz ze słuchawkami na biurko. Wyciągnęłam z szuflady inne, tym razem takie by podłączyć do telefonu. Wróciłam z powrotem do łóżka, ale teraz położyłam się na lewym boku i puściłam muzę. Smutek wrócił. Gdy odblokowałam komórkę nie było żadnej wiadomości, ani nieodebranego połączenia. Popatrzyłam chwilę na nią i położyłam obok siebie. Zamknęłam oczy oraz pozwoliłam sobie nie myśleć o tym wszystkim.

~

Otworzyłam oczy i zobaczyłam promienie słońca wpadające do mojego pokoju. Ogarnął mnie chwilowy szok. Szybko poderwałam się z łóżka. Zapomniałam, że telefon był tuż obok mnie, więc upadł na podłogę. Przetarłam oczy i go podniosłam. Odblokowałam go i sprawdziłam która jest godzina. Dopiero szósta cztery. Że co?! Zasnęłam?! Szybko zerwałam się na równe nogi i poszłam do łazienki. Opłukałam sobie twarz zimną wodą, umyłam zęby i pomalowałam rzęsy. Wzięłam jeszcze ubrania by się przebrać.
Teraz mam na sobie luźną bluzkę, pomarańczową w szare paski i spodnie granatowe rurki. Wracając do pokoju stanęłam przed lustrem, wzięłam grzebień i uczesałam się. Dziś postanowiłam zrobić sobie włosy w koński ogon. Grzywka dobrze prezentowała się z tą fryzurą. Nie zwlekając zbiegłam na dół, na śniadanie. Do kuchni szło się przez salon. Zastałam w niej mamę. Wycierała akurat naczynia.
-Cześć mamo!
-Witaj skarbie. Nie zeszłaś wczoraj na kolację.
-Zasnęłam przepraszam... - Mówiąc to wyciągałam swój ulubiony kubek, by napić się kawy na rozbudzenie.
-Tak, tak... Masz jakieś problemy?? - Spytała zaniepokojona, nie patrząc na mnie.
-Nie, a niby jakie??
-Nie wiem po prostu ostatnio się dziwnie zachowujesz. Wczoraj nic nie jadłaś. Martwię się o ciebie.
-Zupełnie nie potrzebnie. - Podparłam się o blat i skierowałam się w kierunku mamy.
-Skoro tak twierdzisz.
-Pogadamy jak wrócę okey??
-Jasne...
Nie wierzyła mi, to pewne. Coś musiało się stać zeszłego wieczora, ale co?? Chwyciłam kubek i poszłam usiąść na chwilę w salonie. Nagle zeszła na duł Stephani z Laurą. Powiedziałam jej "cześć", ale na więcej niech nie liczy. Jak ja jej nie znoszę! Szybko chciałam wypić kawę i wyjść z domu bo nie długo to zwariuje od tych zmian. Ciągle coś się dzieje, wczoraj śmierć i brak możliwości pogadania ze znajomymi, a dziś ona. Szaleństwo! Odniosłam kubek do kuchni i poszłam  na górę po kurtkę i arafatkę. Słońce w tym czasie zasłoniły chmury, więc nie chciałam brać okularów. Założyłam torbę na ramię i zeszłam na dół. W holu znajdowały się moje trampki, ubrałam je siadając na ławeczce. Gdy byłam już gotowa, otworzyłam drzwi i krzyknęłam:
-Pa mamo! Wrócę prosto do domu.
Nie odpowiedziała mi za to mała Laura krzyknęła "Papa" i mi pomachała. Słodkie.
Zamknęłam je za sobą, odetchnęłam świeżym powietrzem i ruszyłam do szkoły. Po drodze rozmyślałam na wiele tematów, ale moje nerwy były w normie, dlatego nie robiło się mi momentalnie źle. Kolejny dzień, nudny dzień. Pomyślałam. Do szkoły mam raptem 834 metry, więc nigdy nie jeździłam tylko chodziłam na piechotę. To dobre dla zdrowia, nie??

~

Słońce znów pojawiło się na niebie, a ja byłam już pod szkołą. Było tu już sporo osób. Usiadłam na murku, który był ogrodzeniem boiska. Nie jest on wysoki, ma około pół metra. Położyłam torbę na ziemi. Siadając wyciągnęłam telefon, ucieszyłam się gdy zobaczyłam trzy nieodebrane połączenia! To był Rafael. Nie musiałam oddzwaniać, bo wołał mnie ze swojego samochodu. Chciałam iść do niego, ale wyszedł z auta i szedł w moim kierunku. Wyglądał świetnie! Ten t-shirt o kolorze bieli pasował idealnie do tych obdartych spodni! Musiałam opanować swoje emocje i udawać zawiedzioną po wczorajszym.
-Cześć, czemu nie odbierałaś?? - Zadał głupie pytanie. Ale tak czy siak był to przypadek...
-Jakoś nie miałam czasu. Coś się stało ważnego?? - Liczyłam na przeprosiny.
-Tak! Po pierwsze chciałbym cię przeprosić za moje zachowanie, powinienem był stanąć po twojej stronie, - Ahh jak ja się cieszyłam, chciałam go wyściskać i pocałować! - a druga to taka iż dostałem dziś rano maila z odpowiedzią na moją prośbę o przyjęcie do szkoły!
-OK już się nie gniewam. I co ci odpisali?? - Spytałam zaciekawiona.
-Przyjmują mnie! Będę miał dodatkowo stypendium na studia i w ogóle. Czy to nie cudowne?! -  Był prze szczęśliwy, przytulił mnie.
-No tak, oczywiście że tak! - Szczerze mówiąc to nawet się ucieszyłam. Od zawsze chciał iść na te studia i wreszcie się mu udało.
-Tyle, że jest problem...
-Jaki?? - Udawałam opanowaną.
-Ta szkoła jest przeszło tysiąc kilometrów stąd... - Nie patrzył mi w oczy i spuścił głowę, w ręku trzymając kartkę.
Zdziwiłam się. Co on do mnie mówi?! Przychodzi mnie przeprosić, ale jednocześnie się pochwalić i oświadczyć o wyjeździe?! To żart??
-Że co?! No dobra, ale kiedy wyjeżdżasz??
-No... tak szczerze mówiąc to już za dwa tygodnie.
-Aha.
-Co?? Nie cieszysz się ze mną??
-Jasne, że się ciesze.  - Wzięłam torbę, założyłam ją na ramię i poszłam w kierunku wejścia do szkoły. Musiałam pohamować się przed wykrzyczeniem mu co o tym wszystkim myślę. Na prawdę się cieszę z jego szczęścia, ale jakoś nie miałam ochoty dziś świętować.
-Ej dokąd idziesz?! Jesteś zła?? Przecież wiesz dobrze, to moja życiowa szansa! - Złapał mnie za ramiona.
-Wiem! Rozumiem, ale pytanie co z nami?! - Niemalże to wykrzyczałam. Patrzyłam mu prosto w oczy.
-No jak to co?! Nic się nie zmieni, co 4 miesiące będę przyjeżdżał na tydzień. Spędzimy ten czas razem i...
-To nie ma sensu. Wybacz, ale nie. - Postanowiłam być nie ugięta. Zrobiłam krok do przodu, lecz znów stanął mi na drodze.
-Co to znaczy?? - Spytał zdziwiony.
-To koniec. Nie chce żyć w związku na odległość, znasz moje zdanie na ten temat. Po za tym poznasz tam kogoś i będzie ci z nią lepiej. - Oznajmiłam ze smutkiem.
-Czekaj, ale ja kocham ciebie! - Powiedział to! Tak długo czekałam by to usłyszeć. Miałam chęć to wszystko odwołać, ale rozsądek wziął górę nad emocjami.
-Przykro mi, zostańmy przyjaciółmi. - W tym czasie zadzwonił dzwonek co uratowało mnie od tłumaczenia mu tego. Wyminęłam go. Tym razem mnie już nie zatrzymywał, zupełnie jak wczoraj. Wchodziłam już po schodach kiedy postanowiłam spojrzeć na niego. Szedł w kierunku auta. Wyciągnął z niego tylko swój plecak. Nie zwlekając, poszłam na lekcję.

~

Lekcje ciągnęły się w nieskończoność. Nie mogłam się skupić na tym co mówi dany nauczyciel.
Siedząc w przedostatniej ławce, przy oknie mogłam sobie pozwolić na bazgrolenie po kartkach. Lewą ręką podparłam sobie głowę, a w drugiej trzymałam niebieski długopis. Rysowałam oczy ze łzami. Sama chciałam płakać, więc to mnie zniechęcało do tego. To co rysowałam zawsze przedstawiało stan emocjonalny w jakim się znajduje. Spojrzałam na zegarek, to już czwarta lekcja, pomyślałam. Jeszcze tylko 3 minuty do dzwonka. Zaczęłam już zbierać wszystko z ławki i pakować do torby. Nauczyciel spojrzał się na mnie, nie zdążył jednak zwrócić mi uwagi, bo już słychać było znajomy dźwięk. Ruszyłam szybko z miejsca i poszłam na boisko szkolne. To długa przerwa, trwająca 30 minut. Zapowiadały się niesamowite nudy!

~ Lightning ~