piątek, 18 lipca 2014

Rozdział VIII

Dominic

~ ~ ~
Kiedy już Dominic załatwił sobie szkołę, dostał plan lekcji i listę uczniów z którymi będzie chodził do jednej klasy, wyszedł przed budynek szkoły. Zadbał o wszystko w najmniejszym szczególe, a w szczególności o to by być w drugiej klasie liceum razem z Sam. Załatwił nawet szkołę swojemu bratu. 
Nareszcie możemy iść. Spuściłem okulary by odszukać mojego brata tego jednak nigdzie nie było. Hm. Gdzie jesteś braciszku, pomyślałem. 
-Tutaj.
Gdzie ty się szwendasz?? Jego głos dobiegał zza moich pleców.
-No poszedłem się przejść po tej budzie. A ty gdzie??
-Czy to ważne??
-No tak troszkę.
-To się nie dowiesz. Chodź wracamy do domu, a jutro zejdziemy tu znów...
-Hola hola! Na co niby mamy tu jutro złazić - Mówiąc to usiał na schodach prowadzących do głównego wejścia szkoły - To co mamy do zrobienia jutro możemy zrobić dzisiaj! Zresztą stary nam nie pozwoli zejść. Gdy już wrócimy dostaniemy taką karę jak stąd do kosmosu.
-Myślisz że nie wiem?? Ale i tak nic dziś nie zrobimy.  - Usiadłem koło niego.
-Czyli co ty chcesz jeszcze zrobić?? Chłopak nie żyje. Tkwimy w martwym puncie. Dosłownie jak i w przenośni. - Zażartował.
-To nie jest śmieszne! Jest ktoś kto go znał na tyle dobrze by powiedzieć nam co nieco o Isabell. - Spojrzałem na brata by wiedział że mówię poważnie.
-Sugerujesz tą śmiertelną?? - Spytał podejrzliwie, ale i tak wiedział że to o nią mi chodzi.
Kiwnąłem tylko głową.
-Co przede mną ukrywasz?? Jesteśmy braćmi wiesz że możesz mi ufać?? Jeden drugiego wyciąga z kłopotów, jeden z drugim nabroi potem sprząta trzeci... - Mówiąc to roześmiał się, zresztą ja też.
-Haha, nasze motto ustalone gdzieś z 50 lat temu... - Nasze motto zapisaliśmy w budynku szkoły,a dokładnie w piwnicy. "Ty się wpakujesz, ja cię wyciągam. Ja mam problem, ty pomagasz. Coś popsujemy razem, trzeci naprawia"
-No się wie! A teraz mów. - Nie odpuszcza.
-Co niby?? 
-To co ukrywasz. - Drążył temat.
-Niby??
-Dobra i tak dopuścisz to do swoich myśli, a w tedy ja to wyczytam nawet z drugiego końca świata! - Oparł się łokciami o schody, teraz wyglądał jakby leżał.
-Jasne... Chodźmy już. - Miałem dość na dziś wrażeń.
-Dobra.
~ ~ ~

Będąc już w naszym świecie zmierzaliśmy do domu. Już po drodze przygotowywaliśmy się na ciężką rozmowę z rodzicami. Nie wiedzieliśmy jednak co tak właściwie im powiedzieć, że niby gdzie byliśmy?? Tak wprost powiedzieć "A zeszliśmy sobie na ziemię żeby odwiedzić chłopaka Isi". 
-Albo by nas wyśmiali, albo by nam uwierzyli co pewnie zwiastowałoby surową karą. - Powiedział Louise po przeczytaniu moich myśli.
-Też tak uważam. - Bo nie było innych opcji.
-Wchodzimy i idziemy do swoich pokoi. Bez problemu, bezszelestnie. - Stwierdził brat.
Kiwnąłem tylko twierdząco głową i otworzyłem drzwi frontowe. Było dziwnie cicho. Światło paliło się tylko w salonie który obecnie znajdował się po mojej prawej. Zrobiłem kilka kroków by znaleźć się w środku domu i zamknąć drzwi. Hol w którym obecnie stałem był mały. Na wprost od drzwi frontowych znajdowały się schody na wyższe piętro, to na nim znajdowały się nasze pokoje. Nasz dom nie należał do najmniejszych, każdy różnie go nazywał. Dla jednych była to willa dla innych rezydencja, a dla ojca była to po prostu Posiadłość Devil'ów. Zresztą my też taką nazwę przyjęliśmy. Cały dom miał 21 pomieszczeń. Aż 9 pokoi, 4 łazienki, 2 salony, gabinet ojca, mała biblioteka, kuchnia, jadalnia, piwnica (zazwyczaj do organizowania imprez) i garaż. Ogród był tuż koło domu, gdzie mama spędzała najwięcej czasu. Basen znajdował się za domem no i parę leżaków. Przed domem był natomiast mini parking i trawnik ścinany raz na trzy miesiące. Generalnie nie mieliśmy na co narzekać. Nagle zapaliło się światło w jadalni, która była po mojej lewej stronie. Cholera Louise prysnął już jakiś czas temu, a ja stałem jak słup soli. Postanowiłem równie szybko zwiać stamtąd. Stałem teraz na szczycie schodów. Udało się?? Nie widzieli mnie??
-Gdzie wy byliście?! - Odwróciłem się gwałtownie, gdyż ten głos był mi doskonale znany. To był Thomas.
-Ciii... Nie chcę kłopotów. - Zatrzymał mnie przy tych schodach, torując mi drogę do pokoju.
-No popatrz, ja też nie a jednak je mam. - Wyminął mnie i ruszył na dół.
Dłuższą chwilę myślałem co kryło się pod tymi słowami. No i się stało. Ojciec kazał zejść mi do salonu. Nie miałem ochoty się kłócić, ale gdybym nie zszedł byłoby jeszcze gorzej. Zrezygnowany stanąłem w progu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Na kanapie siedziała mama, wiedziałem czemu. Chciała hamować ojca gdy ten posunie się o krok za daleko. Na przeciw niej znajdował się fotel na którym siedział Louise. Nie siedział wyprostowany tylko pochylony. A więc cię dorwał, pomyślałem. Nie musiałem długo czekać na odpowiedź. Spojrzał się na mnie i kiwnął głową. Za fotelem z kolei, czyli po prawej, stał ojciec patrzący przez okno i trzymający ręce za plecami. Thomas'a też bez trudu znalazłem, siedział na drugim fotelu na przeciw mnie. Miał skrzyżowane ręce na piersi i wyprostowane nogi.
-Może usiądziesz synu?? Muszę z wami poważnie porozmawiać. - Powiedział ojciec.
-Chyba postoje. - Skrzyżowałem ręce na piersi i oparłem się o futrynę.
-Jak chcesz. - Westchnął ciężko - A więc gdzie się szlajaliście??
-Mówiłem ci że byli u Loli.  - Odpowiedział Thomas błyskawicznie nie dając nam szans na to.
-Nie ciebie pytałem! Tylko twoich braci. Więc?? - Spojrzał się na mnie.
-Tak jak mówi Tom. Dlaczego nie wierzysz?? - Powiedział Louise nie patrząc na ojca.
-Bo wy mi nie dajecie takiej możliwości! Ciągle kłamstwa i wybryki! - Ruszył się spod okna i stanął pomiędzy moimi braćmi, nadal trzymając ręce za plecami.
-Miało być spokojnie John. - Mama była bardzo opanowana. Patrzyła w jakiś punkt przed sobą.
-Wiem staram się, ale dopóki nie zaczną mówić prawdy, to będzie trudne. - Znów przeniósł swój wzrok z Louisa na mnie.
-A co mamy ci mówić byś się ucieszył?? Biegaliśmy po mieście i... - Odezwałem się.
-Prawdę. Wystarczyłaby mi ona.
-No chyba musielibyśmy cię skłamać, bo prawdę to my cały czas mówimy. - Stwierdził Louise.
-Dobrze przejdźmy do innej sprawy. Dominic'u wspominałeś dziś w gabinecie dyrektora o czymś. Skąd o tym wiesz?? - Louise zakrył twarz rękoma. Thomas patrzył na niego pytająco. Wiedziałem że porozumiewają się czytaniem swoich myśli nawzajem.
-No słucham... - Postanowiłem nic nie mówić - Dlaczego milczysz?? DOMINIC! - Wściekł się.
Prysnąłem stamtąd tak szybko jak tylko mogłem.

~ ~ ~

Wróciłem do domu dopiero nad ranem, by wziąć książki na dzisiejsze lekcje. Gdy wkradłem się do swojego pokoju przez okno dopiero zdałem sobie sprawę, że one są mi nie potrzebne.
-Potrzebne, potrzebne. - Powiedział ktoś zza moich pleców.
-Louise, po co przecież schodzimy to znaczy ja schodzę. - Zwątpiłem czy będzie chciał.
-My braciszku. Mam jeden pomysł. Ojciec wczoraj pilnował swoje myśli, ale jedna się mu wymknęła. - Ten uśmieszek zwiastował tylko jedno.
-Jaka?? - Zainteresował mnie.
-Haa ciekawy co?? A no bał się że będziemy chcieli pogrzebać w archiwach szkoły. 
-Jaki mielibyśmy w tym cel?? - Mówiąc to usiadłem na łóżku.
-No może nasz brat?? - Dlaczego sam na to nie wpadłem??
-Dobra czyli co w końcu robimy?? - A może by się tak rozdzielić...
-Nie ma mowy, nie rozdzielamy się. My wczoraj uratowaliśmy ci dupę gdy ty nawiałeś. - Nie mówił tego ze złością, co mnie zadziwiło.
-Wiem że to było głupie, ale... - Zacząłem się tłumaczyć.
-Spoko rozumiem cię. Siedziałem w twojej głowie cały ten czas. - Usiadł na krześle od mojego biurka.
-Miło... Choć nie lubię, kiedy to robisz. - Uśmiechnąłem się pogodnie.
-Przyda nam się pomoc, bo widzisz to że ja siedziałem w twojej głowie to pryszcz w porównaniu z...
-Thomas'em... - Nagle usiadł koło mnie, jakby cały czas nas podsłuchiwał.
-No podsłuchiwanie to za dużo powiedziane. - Mówiąc to szturchnął mnie w ramie.
-Czyli wie o wszystkim?? - Spytałem Louisa
-No niestety, żeby cię wybronić no i mnie musiał wiedzieć. On jest w te klocki najlepszy. - To fakt. Nikt nas tak nie wybraniał jak on.
-No ktoś musiał was kryć, gdy wy balowaliście na dole. - Użył innego określenia by mieć pewność że nikt nie skapnie się o czym rozmawiamy.
-Tego nie można nazwać zabawą... - Zacząłem.
-No ja słyszałem że ty się bawiłeś ze śmiertelną... - Uniósł lewą brew w nadziei że coś na ten temat się dowie.
-To też mu powiedziałeś?! - Byłem zły na Louisa.
-Niee, tylko pomyślałem, a to różnica. - Uśmiechnął się szatańsko.
-No ponoć tak się ich brzydzisz, a się z nią...
-ZMIEŃMY temat proszę... - Po co w ogóle na ten temat gadać.
-Dobra i tak wypuścisz swoje myśli wcześniej czy później. - Wierzył w to co mówi. A i ja zacząłem się o to martwić.
-To jest aż tak długa historia czy... - Thomas drążył temat.
-Idziemy do tej szkoły czy nie?? - Wstałem z łóżka poddenerwowany.
-No dobra, nie chcesz nie mów. - W końcu odpuścił, ale wiedziałem że nie na długo.
-Dziękuję za przyzwolenie. 
Wzięliśmy wszyscy swoje plecaki i niby poszliśmy do szkoły, jak gdyby nigdy nic.
Jak weszliśmy do budynku rozproszyliśmy się by nie przykuwać niczyjej uwagi. Gdy zadzwonił dzwonek nałożyłem kaptur i założyłem okulary, ruszyłem pomału do piwnicy bo to tam znajdowały się archiwa. Będąc już pod ukrytym przejściem pojawił się za mną Thomas.
-Louise powiedział że mamy iść sami. Ponoć musi coś załatwić.
-Niech zgadnę: Emily??
-Haha bingo braciszku.
-Dobra nikt cię nie śledził??
-Nie, i tak jestem pewien.
Nikt prócz strażników nie wiedział o tym przejściu. Skoro w naszej rodzinie takowy jest bez problemu chłopacy to przeczytali z jego myśli jakieś 29 lat temu. Otwarcie go nie należało do najtrudniejszych wystarczyło użyć Blasku i przyłożyć rękę do "drzwi" które w tej chwili wyglądały jak ściana. Byliśmy tu już nie raz gdy zrywaliśmy się z lekcji, ale nigdy nie przyszło nam do głowy żeby grzebać w dokumentach, zawsze wydawało się nam to nudne i zbędne. Teraz jednak była to jedyna szansa na poznanie prawdy o naszym bracie.
-Oby tu coś w ogóle o nim było.  - Odparł Thomas.
-Musi być. - Choć sam nie byłem tego już taki pewien.
Korytarz nie był długi zwłaszcza że od razu prowadził do archiwów szkoły. Zaczęliśmy więc przeszukiwać wszystkie dokumenty pośpiesznie. Po jakiejś godzinie wreszcie coś przykuło naszą uwagę.
-Hey, Dominic!
-Co?? Masz coś?? - Pojawiła się nadzieja w mojej głowie, ale szybko zgasła.
-Nie wiem. Ten chłopak, zobacz. - Oparł się o bardzo stare biurko bo gdy to zrobił zatrzeszczało.
-Nie interesują mnie inni prócz Michael'a. - Siedziałem przysypany dokumentami.
-Nie rozumiesz. Tu jest wzmianka. Choć i przeczytaj sam. - Był tym bardzo zainteresowany.
-Pokaż. - Podszedłem do brata i chwyciłem od niego aktówkę z dokumentami.
-Cała aktówka poświęcona jednej osobie?! - Zdziwiłem się.
-No właśnie. Kim on do cholery był?? - Skomentował Thom.
-Kim by nie był został wywalony! - Pokazałem palcem na dokumencie.
"Stefan R. Lat: 19, wiek Wstąpienia: 19..."
-On też?! - Thom się bardzo zszokował. To było dla nas obu przerażające.
-Czekaj, tu jest coś...
"Stan zdrowotny Anioła: Bardzo dobry. Stan zdrowotny podopiecznego: Zły."
-Co to znaczy?? - Spytałem.
-Miał chorego śmiertelnego! - Brat złapał się za czoło prawą ręką.
-I za to go wywalono?? - Podparłem się o biurko.
-Chyba... - Powiedział niepewnie Ej tu jest notka od dyrektora i jakieś listy od "Rady Światła".
"...Nie dziwie się że tak się stało. Jego ojciec był równie głupi. Tylko szkoda mi jego podopiecznej. Ale co jeśli on ma nadal moc?? Mógłby pozabijać nie winne istoty ziemskie! Rada wykłócała się ze mną że zabiorą mu ją i wyślą do śmiertelnych jednocześnie nie krzywdząc go. Gdyby się ktoś dowiedział, że kolejny anioł doznając Wstąpienia poległ... Byłoby spore zamieszanie. Nie mogę do tego dopuścić! Kiedyś to było nie do pomyślenia, każdy dbał o swego śmiertelnego bo to był jego obowiązek i nikt nie umierał, nikt nie cierpiał. A teraz?? Teraz 89% Aniołów doznających tego, zostaje wygnanych lub zabitych. Co robimy źle??"
-Hmm, może to że w ogóle nas do tego nie przygotowują?! - Stwierdziłem.
-Oni nawet o tym nie mówią, jakby to był najgorszy czas w naszym życiu. - Skrzyżował swoje ręce na piersi.
-Tak... Doznamy tego to się dowiemy.
-Boisz się?? - Spytał.
-Wstąpienia?? - Chciałem się upewnić czy o to mu chodzi.
-Ta.
-Nie wiem. - Nie skłamałem. Bo czego mogę się spodziewać.
-Cokolwiek się stanie, pamiętajmy że jesteśmy braćmi i jeden drugiemu mówi o tym że To się stało. Tak?? - Podszedł bliżej mnie i wskazywał na mnie palcem jakby coś sugerował.
-Wiesz że tak. - Uśmiechnąłem się i podałem rękę. Uścisnął ją. - Stefan R. skoro i tak schodzimy może warto się rozejrzeć?? - Patrzyłem na dokumenty rozwalone na starym biurku.
-Czemu nie. Ja znajdę Louisa i Kate... - Ruszył w stronę wyjścia.
-Chwila, chwila na co ona?? - Szczerze mnie zaskoczył że i ona może coś wiedzieć.
-Musze jej powiedzieć że z naszego spotkania nici. - Uniósł kącik ust.
-Nie musisz schodzić... - Przypomniałem mu.
-Ale chce. - Był pewien tego co mówi. Zresztą zawsze był.
-A co jeśli... - Przerwałem.
-Nic. I tak nas to wszystkich czeka. - Rozłożył ręce mówiąc to.
Rozmył się w powietrzy po tym ostatnim zdaniu. Cholera, a co jeśli coś podejrzewają?? Oby nie. Rozejrzałem się jeszcze chwilę na biurku i chwyciłem teczkę z naszym nazwiskiem. Nie miałem czasu sprawdzać czy chodzi o ojca, brata czy kogoś z dalekiej rodziny. Po prostu ją wziąłem i wyszedłem stąd. Schowałem ją do swojego plecaka, którego w sumie można nazywać torbą na ramię. To wszystko czego się dowiedzieliśmy nie dawało mi spokoju. Nadal pustka jeśli chodzi o Michael'a. Za to kolejne pytania: Co się stało z tym Upadłym Aniołem, bo to tak nazywano tych którzy schodzili na ziemię by tam żyć, nie zawsze z własnej woli, jako śmiertelni. Jaka jest szansa że znajdziemy go w takim wielkim świecie?? Musiałbym mieć jakąś jego rzecz to by wiele ułatwiło.
Czekałem za chłopakami na boisku, wiedziałem że jeśli nie pojawią się w przeciągu 3 minut będę musiał iść albo na lekcje albo zwiać.
-Spoko brat już jesteśmy. Ciężko go było odciągnąć od Em. - Powiedział Thomas.
-Tak myślałem, że... - Zacząłem.
-Dobra nie śpieszy się wam?? - Louise przewrócił oczami i dał do zrozumienia że nie ma ochoty gadać o Emily.
-Haha... Taktyczna zmiana tematu, ale dobra chodźmy. - Odpowiedział mu nasz starszy brat.
Nie chcieliśmy tracić czasu więc ruszyliśmy szybko na ziemię, do końca przerwy została raptem minuta.

Trójka braci ruszyła w strone małego lasku, który to znajdował się blisko szkoły. Niestety nie zauważyli że są obserwowani przez dyrektora. Widział ich ze swojego okna gabinetu. Pokręcił tylko głowo i zrobił kilka kroków w tył, przez co zniknął w cieniu.


~ ~ ~

-Załatwmy co mamy załatwić i zmywajmy się stąd! - Pozostawiliśmy to bez komentarza i ruszyliśmy w kierunku szkoły.
Postanowiliśmy się nie rozdzielać. Woleliśmy uniknąć Wstąpienia, ale gdyby jednak się to wydarzyło chcieliśmy być blisko siebie. Gdy tylko weszliśmy na teren szkoły, wszyscy się na nas patrzyli.
-Czas lekcyjny różni się tu od naszego. - Stwierdził Louise.
-Zdecydowanie. - Odpowiedziałem.
-No to jaki plan?? - Spytał Thom.
-Jak to jaki?? Szukamy pani S. - Uśmiał się młodszy brat.
-Kogo?? - Thomas chwilę milczał - Aaa...
-Jesteście wstrętni, wiecie??
-Czemu?? - Louise zadał głupie pytanie śmiejąc się przy tym.
-Bo wy sobie czytacie, a ja nie!
-Cóż wiń rodziców o to. - Wiedziałem co brat miał na myśli.
Staliśmy tak przez dłuższą chwilę. Bracia rozmawiali o tym całym Stefanie. Dochodziła już 12 a ja wyczułem gdzieś tam Sam... Prysnąłem od nich  i ruszyłem do niej. Chyba nawet nie zwrócili uwagi na to że planuje się oddalić. Wszedłem do budynku, wyczuwałem ją na wyższym piętrze. Gdy już byłem wyżej zauważyłem jak żegna się z nauczycielką. Postanowiłem poczekać na nią. Dziwna radość mnie wypełniała jak ją tylko widziałem, a co dopiero jak z nią rozmawiałem. W końcu dostrzegła mnie i szła w moim kierunku. Uśmiechała się tak uroczo. Ahh! Człowieku ogarnij się! Dlaczego tak wyjątkowo ją traktuje?? To przez ten kryształ?? A może...
-Hej! - Przywitała się co oderwało mnie od rozmyśleń.
-Cześć. - Odpowiadając, włożyłem ręce do kieszeni i oparłem się o ścianę.
-Nie było cię pierwszego dnia. - Stwierdziła.
-Musiałem pozałatwiać jeszcze parę spraw nim zacznę naukę. - W sumie to nawet nie skłamałem bo faktycznie coś załatwiałem.
-Serio? Pani już od dziś ci obecność liczyła. -Tak słodko się uśmiechała.  
-To raczej sprawy nie związane z nauką tutaj. Chodziło mi raczej o moją poprzednią szkołę. - To też nie było zmyślone.
-To wiele wyjaśnia. - Spuściła na chwilę głowę, ale po chwili znów na mnie patrzyła.
-Masz piękne oczy... - Chciałem to powiedzieć... Chyba.
-Am... Dziękuję. - Zawstydziła się. Zauważyłem że trzyma jakiś podręcznik na którymi widnieje nazwisko...
-Rawley??
-Słucham??
-Tak się nazywasz?? - Chciałem się upewnić.
-Tak, przez chwilę się zastanawiałam skąd to wiesz, ale mam napisane na podręczniku. - Chciała go schować ale po chwili wypadły z niego jakieś kartki - Cholera!
-Czekaj pomogę ci.
-Jak za pierwszym razem?! - Stwierdziła.
-Za pierwszym razem to przeze mnie, a teraz... w sumie też. - Kucnąłem.
-Haha, nie teraz to ja ją chciałam tylko schować. - Mówiąc to zaczęła zbierać z ziemi.
-Co to za kartki?? Tyle nauki tutaj jest?? - Przeraziłem się trochę.
-Niee, mam do napisania referat i... - Dotknąłem jej ręki by dowiedzieć się co to. U nas zazwyczaj była praktyka i teoria w formie słuchowej,a nie w pisemnej. Dotykając jej tak wiele przejrzałem. Dlaczego pragnąłem wiedzieć o niej więcej, ale nie przez dotyk a przez rozmowę?? Od razu zacząłem udawać że niby chce jej tylko pomóc wstać Dzięki.
-Spoko. Rozumiem, że nie chce ci się pisać tego. - Wskazałem głową na kartki.
-Taa... ale zawale sobie sprawę jeśli tego dzisiaj nie zrobię. - Zasmuciła się lekko.
-Mogę ci pomóc jeśli chcesz - Teraz miałem kontrolę nad tym co mówię może dlatego że bardzo chciałem z własnej woli to robić. Uśmiechnęła się pogodnie. Zbiło mnie to z pantałyku  No co??
-Chcę. - Wyglądała tak jakby czekała aż jej to zaproponuję. Ciekawe. Dobra ja już... my już skończyliśmy lekcje, więc nie masz po co dłużej być w szkole.
-To kiedy piszemy?? - Spytałem z nadzieją.
-Mój brat pewnie znów będzie zły... ale co powiesz żeby teraz?? - Brat?? Zły?? To nie nowość. Uszczęśliwiła mnie ta nowina że spędzę z nią tyle czasu. Lepiej ją poznam, no i ten świat.
-Nie mam nic do roboty więc czemu nie. - Nie zawahałem się z odpowiedzią.
-No to chodźmy. - Cieszyła się z niej, zupełnie jak ja. To nie jest dziwne??
Zaczęliśmy schodzić na boisko kiedy przypomniałem sobie o braciach. Podszedłem do okna. Dlaczego oni do tej pory stoją w tym samym miejscu?! Musimy ich jakoś wyminąć pytanie brzmi JAK.
-Wszystko okey?? - Podeszła do mnie.
-Taa, zamyśliłem się o moich braciach. - Odwróciłem się do niej.
-"Braciach"?? Masz ich więcej. - Była w szoku lub pod takim wrażeniem.
-Tak... musimy ich jakoś wyminąć. - Powiedziałem to tak jakbym miał zaraz wybuchnąć śmiechem.
-Haha, dlaczego?? - Ona zrobiła to pierwsza.
-Dłuższa historia. - Tak prawdę mówiąc to nie wiedziałem jak jej to powiedzieć.
-No dobra. - Zgodziła się bez żadnych dodatkowych pytań... Zaczynała się mi coraz bardziej podobać.


~ Lightning ~

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział VII

Samantha

~
Trwa właśnie ostatnia lekcja Samanthy. Siedzi ona w klasie od historii
Pani Hethia prowadzi lekcję bardzo dobrze i zawsze słuchałam jej z zaciekawieniem, ale teraz jakoś byłam myślami gdzieś indziej. Rysowałam po zeszycie i zerkałam co jakiś czas na zegarek. Na mój pech Pani spytała mnie.
-Sam? Mogłabyś odpowiedzieć?
-Ja? - Zszokowała mnie.
-No na razie nie mamy więcej Sam w klasie. - Powiedziała żartobliwie. 
-Am... A jakie było pytanie... - Zapytałam cisząc głos.
Pani zamknęła oczy. Nie dziwie się jej zawsze odpowiadałam jako pierwsza w klasie, a teraz proszę o powtórzenie pytania. To nie w moim stylu. 
-Pytanie brzmiało: czy mogłabyś zrobić referat na dzisiejszy temat zajęć? - Otworzyła oczy i widać było że nie jest zła.
-Ooo jasne, na kiedy? - Musiałam udawać zadowoloną.
-Myślę że na środę. - Założyła swoje okulary i spojrzała w dziennik.
-Dobrze, zrobię go.
No świetnie, pomyślałam, teraz będę siedziała nad tym cholernym referatem! Nie miała mi kiedy go zadać tylko akurat dziś?! Dobra zrobię go dziś i będę miała spokój, zresztą i tak nie planuje wyjścia bo niby z kim.

~

Wychodząc ze szkoły widziałam jak Rafael jest oparty o swoje auto, a obok niego stoi Joe najlepszy przyjaciel. Nie chciałam na nich patrzeć więc ruszyłam do domu. Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam muzę, ona zawsze mnie odrywała od codzienności. Słońce grzało mi plecy, zdjęłam więc arafatkę i wrzuciłam ją do torby. Postanowiłam jednak nie wracać jeszcze do domu, poszłam do miasta. Musiałam sobie kupić nowe trampki i jakąś czapkę. Weszłam więc do mojego ulubionego sklepu nie musiałam długo szukać idealnych butów. Ujrzałam je, były z czarnego materiału z dodatkami bieli. Powiedziałam dzień dobry sprzedawczyni która widywała mnie tu przynajmniej dwa razy w miesiącu. Usiadłam na taborecie i zaczęłam przymierzać buty. Pasowały jak ulał. Przeszłam się po sklepie by się upewnić, czy mnie nie upychają. Nagle sprzedawczyni pani Fang odezwała się do mnie.
-I co pasują? - Spytała z uśmiechem na twarzy. Chociaż ona miała dobry dzień.
-Tak są świetne, muszą być moje. - Obróciłam się, żeby pokazać jak się mi podobają.
-Hehe, to dobrze. Dla ciebie kochanie mam zniżkę za częste zakupy w moim sklepie. - Ona mówiła poważnie.
-O to miło, ale mogę zapłacić tą cenę. - W prawdzie nie były za tanie, ale miałam swoje oszczędności.
-Musisz ją przyjąć bo inaczej będziesz mieć absolutny zakaz kupowania tutaj! - Powiedziała w żartach.
-Przyjmuję, nie mogłabym zrezygnować z takiego sklepu. - Uśmiechnęłam się i podeszłam do kasy.
-Rozumiem że ich nie zdejmujesz?
-Nie, moje stare włożę do torby. - W sumie to miałam w niej już mało miejsca.. 
-To ja ci dam reklamówkę.  - Cieszyłam się z tej propozycji. Sięgała ją spod lady.
Podała mi ją i włożyłam moje stare buty do niej. 
-Twój brat wrócił czy przyjechał w odwiedziny? - Byłam zdziwiona, że w ogóle wie o jego istnieniu.
-W odwiedziny... Ale skąd pani wie?
-Bo był tutaj kupić buty dla swojej córki, która jest przeurocza.
-Aaa... no dobrze, ale skąd pani wiedziała, że to mój brat? - Zrobiłam zdziwioną minę.
-Była tu z nimi chyba jego żona i...
-Narzeczona! I chciałabym by tak zostało. No ale niech pani mówi. - Oparłam się o blat.
-No i mówili coś, że muszą jeszcze kupić coś dla mamy i Sam. Potem podeszli żeby zapłacić i spytałam go czy ty jesteś jego siostrą. 
-To wiele wyjaśnia, ale lepiej by było jakby mi nic nie kupował. Jest zacofany. - Mrugnęłam lewym okiem.
Uśmiała się z tego co powiedziałam.
-Do widzenia  i dziękuję za tą zniżkę. - Wzięłam reklamówkę z blatu i ruszyłam ku wyjściu.
-Nie ma za co. Do widzenia.
Ok, muszę jeszcze odwiedzić jeden sklep, pomyślałam. Nie był on daleko. Wystarczyło skręcić w lewo i od razu na rogu znajdował się sklep. Miasto może nie jest za duże, ale to co powinno mieć miasto, ma. Weszłam więc do kolejnego sklepu tym razem do sklepu z ciuchami. 
-Dzień dobry, ja tu zamawiałam czapki z daszkiem. doszły już?
-Dzień dobry, tak tak. Wczoraj była dostawa. Pani Rawley?
-Tak. Ile ich przyszło? - Zamawiałam kilka by wybrać jakąś.
-Jeśli dobrze pamiętam to 10.
-Aż tyle?! - Zszokowało mnie to. Spodziewałam się 4 maksymalnie 5, ale nie 10!
-No pomyślałam że może jak zostaną ktoś jeszcze kupi, więc zamawiałabym je regularnie.
-To ja bym regularnie tu przychodziła je oglądać, a może i nawet kupować! - Uśmiechnęłam się do niej.
-Dobrze. Proszę, czapki są na samym końcu wieszaków. - Wskazała palcem na kącik w sklepie.
-Dziękuję. - Odeszłam od niej i podeszłam do wieszaków.
Wybór był bardzo trudny bo wszystkie były fajne, no może prócz dwóch. Zdecydowałam się jednak na niebieską z jakimiś wzorkami na daszku, który był czarny. Wzięłam ją i podeszłam do kasy.
Wychodząc ze sklepu zauważyłam mojego brata i Laurę przy sklepie z kurtkami. Na co im kurtki gdy jest tak ciepło?? Postanowiłam do nich podejść. Mała już mnie zobaczyła, ale pokazałam jej palcem, iż ma być cicho. Zakradłam się do brata od tyłu i dwoma palcami dźgnęłam go w boki. Odskoczył, czyli zrobił to czego się spodziewałam. Natychmiast chwycił moje ręce i je ścisnął.
-Ała, to boli! - Gdy mnie natychmiastowo puścił, uderzyłam go w ramie.
-To też! - Śmiał się.
-Super też tak będę robiła! - Powiedziała mała Laura.
-Tylko się waż, to ja będę cie gilgotał... - Mówiąc to już zaczął.
-Dobrze, nie będę! - Wykrzyczała to.
-No ja myślę. - Gdy już ją zostawił spojrzał się na mnie.
-Nawet o tym nie myśl! - Pogroziłam mu palcem.
-Nie w głowie mi to. Już po lekcjach? - Zmienił szybko temat.
-Tiaa. Ten dzień, a właściwie jego początek był strasznie długi.
-Dla mnie nie. - Stwierdził pogodnie krzyżując ręce na piersi.
-A co takiego robiłeś? - Zaciekawiło mnie to.
-Mini zakupy i przechadzka po mieście. - Odpowiedział.
-Ta słyszałam, że rozmawiałeś z moją znajoma od butów.
-Haha tak, a co nie można? - Spytał dla żartów.
-Nie wiem... - Zamyśliłam się.
Brat zauważył, że mój humor jest bardzo zmienny.
-Wszystko gra sis?? -  Przejął się i włożył ręce do przednich kieszeni swoich spodni.
-Tak, po prostu miałam ciężki dzień i... - Nie dał mi skończyć.
-Chyba tydzień. Sam, widzę że coś jest nie tak. Jestem więc możemy zawsze pogadać, jak masz jakiś problem. - Liczył na to, że pogadamy o tym.
-Chyba każdy je ma. - Odwróciłam kota ogonem.
-Ale ty masz je większe. Przynajmniej wnioskuję po twoim zachowaniu. - On na prawdę się martwił.
-Zdaje ci się. - Odpyskowałam, nawet nie zwrócił na to uwagi.
-Na pewno nie chcesz pogadać??
-Jestem pewna. Dobra ja idę do domu. - Nie chciałam go już słuchać.
-To czekaj, my też zaraz idziemy. - Zaproponował licząc chyba na odmowę by móc drążyć temat.
-Dobra. - Musiałam się zgodzić bo znów zacząłby coś podejrzewać, a miałam tego już dość.
Przez jakieś 30 minut oboje milczeliśmy jedynie Laura się odzywała i musieliśmy jej odpowiadać. Nagle Stephani wychodzi ze sklepu. Co dziwne nie ma żadnej kurtki.
-To co wracamy do domu?? - Spytał brat.
-Oj tak mam już wszystko z mojej listy. - Chowała jakąś kartkę do torebki, którą miała w ręku.
-Świetnie... - Powiedziałam pod nosem.
-Coś mówiłaś sis?? - Uniósł jedną brew.
-Nie...
Gdy tak szliśmy do domu oni ze sobą rozmawiali ja natomiast szłam z małą Laurą za rękę. Gołąbeczki szli przodem, dzięki czemu mogłam przyjrzeć się Steph. Ubrana była w tunikę która ledwo jej tyłek zakrywała, ale nie powiem ładna była, taka szara z wycięciem na plecach. Z przodu natomiast miała malutkie czarne cekiny. Na nogach miała sandały na koturnie które nijak nie pasowały do tej tuniki. Włosy rozpuszczone. Ten blond sięgał jej do połowy pleców. Gdy pokazała coś palcem zobaczyłam że ma zrobione paznokcie. Bosz, ile ona musi pieniędzy na te bzdury tracić?! Ciekawe na jak długo przyjechali??
Przez to rozmyślanie nie zwróciłam uwagi kiedy doszliśmy do domu. Drzwi otworzył nam Stefan. Pierwsza weszła blondyna za nią Laura i potem ja, a to tylko dlatego że brat kazał mi wejść. Od kiedy jest dżentelmenem?? Zawsze się przepychaliśmy do drzwi. Byłam zmęczona, zapach kwiatów osłabił mnie. Zachciało się mi spać, ale wiedziałam że jak się teraz położę to nie wstanę do rana. A przecież muszę zrobić ten referat. SZLAK BY TO!!! Wykrzyczałam w myślach. Co jeśli bym go nie zrobiła?? W sumie...
-Ziemia do siostry! - Złapał mnie za ramiona i lekko potrząsnął.
-Co?? - Odpowiedziałam z nerwami.
-Mama cię woła... Pogadamy potem??  - Puścił mnie i zapytał ze smutkiem.
-Jakoś nie mam czasu. Kiedy indziej... - Zgrywałam obrażoną i poszłam do kuchni.
Tak, mama jest w kuchni i podgrzewa dla nas obiad.
-Wołałaś mnie?? - Ustałam obok lodówki podpierając się o nią.
-Wołałam. Mogłabyś rozłożyć naczynia?? - Kiwnęła głową na talerze stojące za nią.
-Pewnie.
-Wróciłaś razem z bratem?? - Spytała.
-Tak a co?? 
-A nic po prostu pytam. - Jej głos był cichy i brzmiał tak jakby się czymś martwiła.
Chwyciłam więc za talerze i powędrowałam z nimi do salonu. Brat już uszykował stół i krzesła. Pamiętam że gdy tata żył siadaliśmy razem przy eleganckim stole, ale odkąd go z nami nie ma siadamy raczej przy zwyczajnym.
-Rozłożysz je czy ja mam to zrobić?? - Spytał poddenerwowany. Chyba zaczęłam go denerwować swym zachowaniem.
-Ja to zrobię. - Zaczął mnie irytować.
Gdy już wszystko było gotowe poszłam do mamy by jej o tym powiedzieć. Kazała nam już usiąść do stołu. Ja usiadłam z brzega, brat koło mnie, na przeciwko mnie siedziała Stephani, a obok niej Laura. Mama już wchodziła z obiadem więc nikt się do siebie nie odzywał.
-Oooo czy ja dobrze widzę i czuję?? 
-Tak synu specjalnie dla ciebie zrobiłam rosół. Za często się on nie pojawiał. - Mama kładąc misę z rosołem na stół, spuściła głowę.
-Dlaczego?? - Stephani spytała.
-Odkąd Stefan się wyprowadził nie miałam dla kogo gotować. - Mama jej odpowiedziała z udawanym uśmiechem.
-Jak to nie miałaś, a co z Sam?? - Spytał zdziwiony Stefan.
-Jej popołudniami w domu nie było, więc bardziej starałam się na kolacje niż na obiad bo ten bywał u nas tylko w niedziele. - Mama mówiąc to patrzyła się na mnie. Zresztą Reszta zrobiła to samo. W oczach brata była mieszanka wściekłości, rozczarowania i wątpliwości.
-No co?? - Spytałam zirytowana.
-No może to że od wczoraj zachowujesz się jak nie ty! - Brat wypuścił łyżkę na stół i patrzył na mnie ze złością.
-To znaczy jak?? - Powoli puszczały mi nerwy.
-Łazisz zamyślona, a jak się ciebie już przywróci na ziemie to jesteś obrażona! O czym ty tak myślisz?? - Słychać było w jego głosie tą samą nutę złości, którą tata miał gdy mnie za coś karcił.
-Co cie to obchodzi?! - Nie mogłam już wytrzymać. Rzuciłam swoją łyżką w talerz gdzie była już nalana zupa.
-Sam! Uspokój się! - Mama wiedziała że gdy już się zdenerwuję to nie ma takiej siły bym się uspokoiła.
-Przyjeżdżasz po 3 latach i wymagasz ode mnie bym zachowywała się jak dawniej, ale nie! Nie wszyscy mają sielankę jak ty, wiesz?? - Miałam ochotę wstać już od stołu. Oparłam się o oparcie krzesła i skrzyżowałam ręce na piersi, patrzyłam w punkt na podłodze po mojej lewej.
-To dlaczego nie chcesz o tym porozmawiać?? - Brat zmienił ton na bardziej łaskawy i troskliwy.
-BO NIE! Myślisz że rozmowa z tobą czy z którymś z was coś mi da?? No to wyobraź sobie że nie! W dupie mam wasz obiad. - Wstałam gwałtownie z krzesła i poszłam w stronę schodów.
-Sam wracaj! - Krzyknął brat.
-Zostaw ją... Oboje wiemy że ona się zmieniła. - Wiedziałam że będą o mnie rozmawiać więc postanowiłam zatrzymać się na schodach.
-Od jak dawna taka jest?! - Spytał brat.
-W prawdzie to od... wczoraj. Myślę że źle reaguję na twój przyjazd. - To nie prawda! To nie jego wina że akurat od wczoraj tyle złego się wydarzyło.
-Co?? Dlaczego przecież żegnaliśmy się w zgodzie?? - Ma racje, ale byłam zrozpaczona w głębi duszy.
-No wiesz, minęły 3 lata, wszystko się zmieniło, a ona zwłaszcza. - Tu się mama nie myliła, zmieniłam się i to bardzo. Nie byłam już szczeniakiem.
-Czyli co?? - Spytał zawiedzionym głosem.
-Musisz dać jej trochę czasu Stefan. - Odezwała się Stephani.
Nie chciałam już ich podsłuchiwać poszłam więc do swojego pokoju. Ciągle się zastanawiałam czy pisać ten referat. Usiadłam na łóżku, wiedziałam że i tak nie jestem w stanie go teraz napisać. Olać to, pomyślałam. Poszłam do łazienki by wziąć prysznic. Ubrałam się już w piżamę i postanowiłam się położyć. Spojrzałam jeszcze na zegarek 18:32. Cholera, mam iść spać przed 21?? Ahh nie ważne jestem zmęczona... Przewróciłam się na prawy bok i nie wiedzieć kiedy zasnęłam...

~ Lightning ~